- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Decapitated "Blood Mantra"
Na płyty Decapitated się czeka. Czekanie to nie jest prowokowane jakimiś kosmicznymi trailerami na YouTubie czy hiper zapowiedziami, że o to zaraz nadejdzie totalne zniszczenie czy całopalenie. Po prostu ta kapela dużo może. Mają umiejętności, ale też nie uwiązali się w jakiejś jednej przegródce i nie szlifują kilku kamyczków w nieskończoność. Mają też odwagę, żeby się nie uwiązywać i to się ceni.
Nowy album ma świetny tytuł. "Blood Mantra" to dobrze brzmi, łatwo się zapamiętuje, wreszcie budzi skojarzenia, że może być bardziej transowo i dogłębnie, a nie tylko efektownie - czego zawsze można się spodziewać po kapelach, w przypadku których mówi się o tzw. technicznym death metalu. Jadąc dalej z koksem pochwalę też okładkę i wnętrze książeczki - robota prima sort. Nie gorsze jest też brzmienie ukręcone w białostockim "Hertz Studio". Uszy mam mokre już w 34 sekundzie pierwszego utworu.
W kwestii najważniejszej, czyli nowej muzyki Decapitated, nie jest już aż tak zajebiście, choć źle też nie jest. Najmniejszy stres powoduje numero tres, czyli "Veins", który dzięki slipknotowej skoczności na koncercie może się sprawdzić, ale kolejne fragmenty "Żył" nie pozrastały się na tyle dobrze, by ciśnienie krwi rozpalało do czerwoności. Na przeciwległym biegunie jakości są symbolicznie symetryczny "Exiled In Flesh" oraz "Instinct" - jak dla mnie jeden z lepszych kawałków Decapów ever. W tym utworze słychać, jak wielki potencjał ma ta kapela. Kolejne części "Instinct", osobno i jako większa całość, wypadają znakomicie i jest te parę minut muzyki nawet chwytliwe.
Z tą chwytliwością w większości utworów nie ma problemów jedynie w działce gitarowej. Raz gitary tną z precyzją bezlitosnego egzekutora, a za chwilę pluskają się w krwistej zawiesinie. Większość riffów wypada świeżo i nie nuży szablonowymi rozwiązaniami. Nie ma się tu co rozpisywać. Vogg ma po prostu łapy ze złota. Reszta kapeli już tak nie błyszczy niestety. Rasta, który frontmanem w warunkach koncertowych jest znakomitym, na płycie rzadko wymyśli frazę powodującą odruch: fist in the air. Cierpi na tym np. kawałek tytułowy. Przypuszczam, że gdyby dać ten numer do obróbki Maksowi Cavalerze, to byłby hicior. Na plus wokalisty Decapitated trzeba zapisać natomiast, że napisał ciekawe, jeśli chodzi o treść, teksty. Nowi muzycy w zespole też nie zabłysnęli. Bas ponoć nagrywał sam Vogg, więc Paweł Pasek nie mógł się wykazać. Nie wykazał się też Michał Łysejko za perkusją. Gość potrafi wiele, ale jego partie są do przesady podporządkowane i zalegające w cieniu gitarowych riffów, a przecież słychać np. w końcówce "Nest", że mogłoby być inaczej. Słucham takiego "Blindness" i jest transowo, prawie toolowo, ale dominacja gitar w tym utworze aż rodzi pytanie: czemu nie przywieźli z trasy po egzotycznych zakątkach Azji żadnych dzwonków i bębenków? Wszystko to sprawia, że Decapitated teraz to nie tyle zespół, co Vogg i jego sidemani. Sad but true, a nie byłoby takie sad, gdyby ci sidemani dodali skrzydeł nowej muzyce Ściętej Głowy. Nie będę się tu w domysłach rozwodził nad tym, dlaczego tak się dzieje. Jako słuchacza obchodzi mnie głównie efekt finalny, który płynie z głośników.
Wydanie specjalne, w które się zaopatrzyłem, ma dodatkowy utwór. "Moth Defect" to dobry numer z potężnym groovem i efektownym wbijaniem gwoździ. Trochę w klimacie francuskiej Gojiry. Dodano też płytkę DVD zatytułowaną "Diary 2010 - 2014". Materiał chaotyczny, ale przynajmniej zabawny.
Gdy tak wlezę na wzgórze spokojnej refleksji o albumie "Blood Mantra", to dochodzę do wniosku takiego, że to niezła płyta jest, ale kilka genialnych riffów nie wystarcza, abym fikał ze szczęścia. Ta kapela dużo może, a od takich kapel właśnie wymaga się najwięcej. Coraz wyraźniejsze oddalanie się Decapitated od death metalu jest frapujące. Na następną płytę tego zespołu też będę czekał.
P.S. Gdy we wkładce przeczytałem, że Vogg zagrał też na akordeonie myślałem, że usłyszę coś więcej niż tylko kilka klimatycznych bajerów w tle.
Dla mnie płyta roku.
Co do Decapitated, to jest to kolejny album (jak dla mnie), gdzie w booklecie, albo na front lub back coverze zilustrowany jest owad, w tym przypadku przy tekście utworu Moth Defect. Ten owad to spreparowany motyl nocny (ćma) z rodziny sówkowatych Noctuidae - kapturnica dziewannówka Cucullia verbasci.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Vader "Tibi Et Igni"
- autor: Megakruk
Mastodon "Once More 'Round The Sun"
- autor: Megakruk
Acid Drinkers "25 Cents For A Riff"
- autor: don Corpseone
Spodziewałem się dobrego występu, w końcu chłopaki trzymają poziom, ale to, co się stało, przeszło moje oczekiwania. Materiał z krwawej mantry nabrał mocy, i dostrzegłem sporo patentów, które wcześniej umknęły mojej uwadze.
Ogólnie płyta może niekoniecznie wybitna, ale zdecydowanie bardzo dobra. W zasadzie jedyne, czego można byłoby się czepić, to bębny - są poprawne, ale brakuje im finezji Kerima. Nie ma jakiejś takiej zagrywki, na której można byłoby ucho zawiesić. Co by nie mówić, Kerim zostawił swoim następcom wysoko postawioną poprzeczkę.