- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Death "The Sound of Perseverance"
Death zna każdy. Każdy metal wie co to jest. Ale przypomnę, dla porządku To oni stworzyli death metal, to właśnie Chuck Schuldiner (lider) zwany jest ojcem tego gatunku, to on jako pierwszy połączył ostrą muzę z progresją, ale tak, by nadal pozostała to rasowy metal, który niczym wiertara wchodzi w mózg, rozwala czaszkę, dotyka najgłębszych okolic umysłu i przenika go niczym promienie gamma. Chuck to geniusz. Wystarczy...?
Zanim sobie kupiłem "The Sound of..." słyszałem opinie: że to już zbyt jazzowe, że Chuck zgubił głowę w komponowaniu, że przegiął pałę z tą progresją. Ale w końcu album dorwałem, CDek wylądował w odtwarzaczu, później było play i po 2,5 miesiąca kompakcik sobie tam pozostaje, a ja nadal katuję sprzęcior i kolumny, a przede wszystkim sąsiadów z dołu... Ludzie! Razem z "Individual Thought Patterns" i "Symbolic" (poprzednie płyty Death) "The Sound Of..." tworzy najlepszy kawałek progresywnego death metalu jaki w życiu słyszałem i chyba będę w życiu słyszał! Już się niecierpliwicie, więc wam opowiem, co tu znajdziecie. Rekordową ilość riffów gitarowych, zmiany tempa co kilka sekund, cholernie dobre teksty. Chuck po raz kolejny pokazał niesamowity kunszt. O czym śpiewa? To bardzo trafne obserwacje umierającego świata, pozytywnych uczuć i pokazywania ich takimi jakimi są. Jego wokal też się zmienił, jest bardziej skrzeczący i ostrzejszy, ale to idealnie wpasowuje się w resztę. Solówki są bardzo melodyjne, perkusista robi sieczkę z bębnów, o gwałconych gitarach nie wspomnę. W zasadzie każdy utwór inaczej się zaczyna niż kończy, każdy ma swoje niepowtarzalne momenty, każde drgnięcie struny jest wyostrzone. Raz mamy kosmiczną jazdę i kostkowanie, by po chwili kołysać się w wolnej melodii. Niesamowite. Takie kawałki jak "Scavenger of Human Sorrow", "Story to Tell", "Flesh And the Power It Holds", "Spirit Crusher" to prawdziwy kunszt progresywnego death metalu i zarazem najlepsze numery na albumie, ale reszta wcale im nie ustępuje, każdy jest inny, nigdy cię nie znudzą. Chuck już dobrze wie, jak najpierw rozpieścić słuchacza, aby później zesłać na niego masakrę i rzeź, aby zabić, by po chwili rzec: "Już dobrze, wszystko będzie dobrze, spokojnie". Nasuwa mi się jedno określenie podsumowujące ten album: POEZJA! Mamy tu też instrumentalny utwór, grany na początku na gitarce akustycznej, to prawdziwy głoś duszy ("Voice of Soul"). A na koniec jeszcze bonus w postaci covera "Painkiller" Judas Priest.
To nie jest zwykła muzyka, to sztuka. Nikt już nigdy nie powie nic ponad Śmierć w progresywnym death metalu, nikt już nie stworzy nic lepszego od twórczości Chucka, który w obecnej ma kłopoty ze zdrowiem... "The Sound of..." to najlepsze dopełnienie dwóch poprzednich płyt, zarazem jedyne w swoim rodzaju. Wszystko razem składa się na magnum opus gatunku, który zapoczątkował i jednocześnie wyrzeźbił wzór nie do pobicia i podrobienia: Chuck Schuldiner.
Amen.
CHUCK, NAGRAJ JESZCZE PŁYTĘ POD SZYLDEM DEATH!!!
progresję. Dużo fanów woli te starsze płyty, a dla mnie twórczość Death jest bardziej różnorodna od Atheist. Ale nie wiem, który band nagrywał lepsze płyty, trzy pierwsze Atheist świetne.
Materiały dotyczące zespołu
- Death
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Master Of Puppets"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: Qboot
King Crimson "In the Court of the Crimson King"
- autor: Grzegorz Kawecki
Pink Floyd "Wish You Were Here"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: GSB
- autor: Tomasz Klimkowski
Control Denied "The Fragile Art of Existence"
- autor: Janusz Nykiel
Led Zeppelin "II"
- autor: Kajetan Pawełczyk
- Najsłabszy skład, zwłaszcza jeżeli chodzi o osobę drugiego gitarzysty. Chuck zawsze angażował kogoś, kto grał w odmiennym stylu, wyróżniającego się brzmieniem... Tutaj gra facet niewiele różniący się od lidera, w dodatku tak jakby w studiu nie miał własnych gratów tylko wziął gitarę od Chucka i wypierdział na niej swoje. Brak DiGiorgia jeszcze jestem skłonny przeboleć, ale braku drugiej gitary uzupełniającej tę najważniejszą już nie.
- Wokale. Nie da się tego na dłuższą metę wytrzymać, zwłaszcza w połączeniu z brzmieniem, od którego bolą zęby. Gdzie tu przestrzeń o której niektórzy piszą? Ja przynajmniej nie zauważam, albo inaczej odberam pewne pojęcia.
- Materiał. Niby progresja, bo niby bardziej połamane, porozciągane... No fajnie, lubię, tylko gdzieś tu zatracono tę totalną motorykę znaną z wcześniejszczych albumów. "Symbolic" niby był lżejszy i łagodniejszy, też całkiem nazwijmy to progresywny miejscami, ale gdzie trzeba było tam do przodu pruła taka lokomotywa, że dziękuję bardzo. Tutaj tego mi brakuje.
Niemniej wiadomo, klasyka, poziom dla wielu właściwie nieosiągalny. I nie mam tu na myśli wykonania, techniki i takich tam.