- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Death "Live in L.A. (Death & Raw)"
Gdybym mógł zatytułować tą recenzję, to dałbym jej tytuł "O przewadze muzyki nad towarzyszącą jej otoczką". Dlaczego? Ponieważ DVD "Live in L.A. (Death & Raw)" Death posiada całą masę minusów, a pomimo tego pokazuje, że dobra muzyka potrafi obronić się sama.
Materiał DVD ujrzał światło dzienne w 2001 roku, równolegle z koncertowym CD, kiedy to lider Death - Chuck Schuldiner - leżał w szpitalu chory na raka mózgu. Zawiera występ z roku 1998 z legendarnego klubu "Whisky A Go Go" w Los Angeles, w którym to wszystkie koncerty nagrywane były wtedy na taśmy VHS (!). Dochód ze sprzedaży "Live in L.A. (Death & Raw)" przeznaczony został na operację Chucka.
Koncert nie był więc nagrywany specjalnie z myślą o DVD i daje się to łatwo zauważyć. Obraz jest mętny, przypominający stare nagrania wideo. Scena jest bardzo mała, więc muzycy nie mają zbyt wielkiego pola do manewru i rzadko kiedy zmieniają swoje pozycje. Na dodatek pomiędzy sceną a fanami nie ma fosy, więc już od pierwszego utworu deski "Whisky A Go Go" wypełnione są zarówno fanami, jak i ochroniarzami. Już w trakcie drugiego utworu, chcąc opanować zaistniałą sytuację, centralnie przed Chuckiem siada jedna osoba z ochrony, znacznie psując wizualny odbiór koncertu. Dopiero po 7 numerach (czyli równo w połowie całego występu) i rozmowie Schuldinera z ochroniarzem, na scenie zostają sami muzycy. Fanów widać mało (dosłownie kilkadziesiąt osób), ich reakcje również czasami pozostawiają wiele do życzenia. Po dwunastu utworach zespół oznajmia, że kończy im się czas, mają 10 minut i wobec tego zmuszeni są do znacznego skrócenia setlisty i do zagrania jeszcze tylko dwóch numerów.
Oświetlenie jest bardzo skromne, na szczęście o niebo lepiej jest już z brzmieniem. I to pomimo tego, że cały koncert zgrany został, bez żadnych obróbek, bezpośrednio z konsolety. Dodam jeszcze, że obraz to oczywiście 4:3, a dźwięk to zwykłe stereo.
Te wszystkie minusy nie są jednak w stanie popsuć ogólnego wrażenia jakie sprawia to DVD. Amerykanie grają utwory z całego swojego repertuaru, pomijając jedynie "Spiritual Healing". Mamy tu więc zarówno nowości z "The Sound of Perseverance", jak i klasyki ze "Scream Bloody Gore" i "Leprosy". Są również niesamowite popisy gitarowe Chucka i energia, która unosi się nad tą muzyką. Energia, która pozwala spokojnie zapomnieć o wszystkich wymienionych wcześniej minusach i dzięki której 80 minut spędzone na oglądaniu mija niemalże błyskawicznie. Energia ta ukazuje, że muzyka Amerykanów jest nadal ponadczasowa - pomimo upływu tylu lat w ogóle się nie zestarzała i zapewne jeszcze bardzo długo to nie nastąpi.
Death po raz kolejny udowadnia, że słusznie uznawany jest za pioniera i legendę gatunku, jakim jest death metal. Legendę, której pomimo wielu naśladowców jeszcze nikomu nie udało się przebić. Szkoda, że jej liderowi nie udało się wyjść zwycięsko z choroby i że już nigdy nie usłyszymy jego nowych nagrań i nie zobaczymy go na żywo. Niech małym pocieszeniem będą słowa, jakie wypowiada on przed jednym z granych utworów - "You can't kill metal!"...
Materiały dotyczące zespołu
- Death
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Machine Head "The Blackening"
- autor: Mrozikos667
Morbid Angel "Gateways to Annihilation"
- autor: Konrad
Vader "Litany"
- autor: Marcin Ratyński
Opeth "Blackwater Park"
- autor: Zbyszek "Mars" Miszewski
- autor: Michu
- autor: Margaret
- autor: Arhaathu
Stary, naprawdę świetna recka. Powiem, w wielu sprawach odczuwam tak samo, np. że czas mija błyskawicznie, gdy się tego słucha. Jednak jeśli chodzi o te minusy, stary... ja zupełnie ich nie widzę. Włączam, Intro / The Philosopher, i moje zwłoki pod sceną. Nie ma niczego innego, tylko metal. A tu to wykonanie zmiata wszystko. Naprawdę, świetnie to opisałeś, jako fan + krytyk, a nie tylko krytyk. Wielki Dzięki!
Keep the metal fate alive