- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Death "Human"
W takt perkusji rozbrzmiewa dzikie stado gitar, DEATH z "Human" znów dziś mnie rozwścieczy, rozkołysze, rozgrzeje. Z początku sieczka, w której się gubię, aż napotykam spokojniejszą falę, tę dziewiątą, szczególnie wypiętrzoną. Zawracam i staję na desce, grzbiet fali rozpędza deskę i z tym rytmem dojeżdżam do refrenu, kołysząc się wśród piany z dziką rozkoszą serfując po morzu emocji. Chuck jest w wietrze, w słonych bryzgach solówek, w tęczowym słońcu na kroplach... a gdy otworzyłem oczy ujrzałem monitor... ale z rozbrzmiewającego ponownie refrenu "What went wrong to their picture of perfect life" wiedziałem, że ciągle śnię. Bo to fantastyczne granie nigdy nie mogłoby się dziać na jawie.
"Will be therrrre" trochę core, lecz działa jak magnes i cokolwiek robię, to gdy zbliża się ten moment w "Suicide machine", muszę przystanąć i posłuchać, jakby to było bliskie spotkanie III stopnia z kreatorem - jest w tym magia pierwotnego rytmu, jakbym tańczył w kole jakiegoś plemienia, odurzony narkotykami. Reszta tego utworu jakoś nie robi wrażenia. Wspomniany refren za to wszystko inne wynagradza.
Together as one
Pierwsze co słyszę - totalny najazd gitar, wwierca się w moje ciało szybkoobrotowe wiertło riffu, ból którego tak pożądam. Potem wysokie tony, ten kto wierci chce bym kompletnie zwariował... przestańcie nieśmiertelni. Wtedy usłuchali, obniżyli tony i wpakowali mnie do betoniarki, powoli się we mnie kotłuje i przelewa wszelka zawartość tkanek i mięśni. Dzielę tak oba: ból i przyjemność, w dwóch mózgach, dwóch sercach o jednej duszy. Pod wpływem dźwięku rozdwaja się moja psychika, w obu iluzja prywatności. Organy wichrów, tajemne dźwięki rwane batutą schizofrenicznego dyrygenta - kulminacja, gdy staje na palcach i z rozwianym włosem zaczyna dyktować okropnym głosem "We dwoje - pochłaniają każdy drugie bliźnie życie, Jako Jedni - będą żyć i na zawsze odejdą" - a muzycy swych gitar i perkusji używają w arcysadystyczny sposób - jak nad kowadłem kruszeję. Potem znów szalony motyw, jak partie skrzypiec, który wywołuje muzykę wierteł i piły tarczowej. Dzielę oba: ból... wszystko powtarza się jak w cofniętym filmie. Znów przeżywam walące się na mnie skalne bloki riffu... "A living hell has begun".
Po najlepszym utworze na płycie pozostaje dotrwać do końca pierwszej strony, co trudne, gdy to sąsiedzi zadzwonili po straż, a ta łomami wyważy drzwi i wyrwie wtyczkę z kontaktu, wbrew moim zapewnieniom, że nic się nie dzieje... a może po prostu mnie nie usłyszą, sam siebie nie słyszę - tylko ta muzyka. A ja czuję się pochłaniany w kolejne pokłady wariackiej muzyki i poetyki Schuldinera, przeżywając jego kompozycje w głębokim transie, bo cóż jest piękniejszego nad, rozbrzmiewającą rykiem wodospadu, gitarę i stukot kół perkusji po 2000-letniej drodze krzyżowej "Człowieka". Chuck mówi za mnie, skomplikowałeś sobie życie, a ci w sekretnej masce jeszcze ci bardziej komplikują, ale siądź i posłuchaj mej pieśni. O ludzie, 100 razy warto posłuchać jak gra i o czym opowiada!
Leci sobie wolno spokojna gitarka bez distortion, by ryknąć (efekt przy głośnym słuchaniu na pewno zabija i tak już dogorywających po 20 minutach pierwszej strony sąsiadów). Od razu szybkość znana tylko z DEATH, ale to jeszcze nie jej maksimum, o którym dowiadujemy się w dalszej części utworu. Jednakże, ja i tak już biorę nóż do ręki, pluszowego misia i dziurawię go, ciach, ciach, ciach - fruwają strzępy... nastaje ta najszybsza partia więc skaczę, wymachuję maskotką aż trafia ją szlag. Zaciskam zęby i dostaje delirium, potem mocno akcentowane "Lack of comprehension..." i nie sposób nie drzeć ryja do spółki z Chuckiem. Nastaje wolne solo bym mógł wziąć oddech, ale wiem, że zaraz znów odezwą się huraganowe riffy. Scena powtarza się od nowa (w domu mam cały zapas misiów, koło setki). Cisza.
Teraz to, co lubię w DEATH najbardziej - szybkie kostkowanie, jakby metronom oszalał, przeplatane wspaniałymi według mnie figurami o melodycznej i skomasowanej sile, oczywiście bierzmy poprawkę na słowo "melodyczne", hehe. Ale mnie to rusza, jak prasa potrafi zgnieść kupę żelastwa, tak to rozgniata skorupę, w której dotąd bezpiecznie drzemał mój mózg. Haaa "Through dreams I obtain...", potem rwane uderzenia gitar, moje flaki tańczą ze mną, okno, sufit, ściana i drzwi wirują w centrum tornada. Haaa "Through dreams I obtain...".
Kosmiczne morze dźwięków, w które wejrzałem, w srebrnych lustrach radioteleskopów przechwycone nuty solowej gitary, do tego usypiający akompaniament z czterech nut. Bezmiar, w którym najmniejszy fragment wykracza poza ramy obrazu. Do tego tajemniczość i piękno, wkraczające z drugą solówką, rozmarzoną widokiem gwiazd i mlecznych mgławic, wszystko to przynosi muzykę sfer - falujące struny orbit planet, tak właśnie wyobrazić można sobie krótki odstęp przed wejściem basu, który zaznacza się świetnym solo/przygrywką przed wejściem gitar, które jak wybuch supernowej rozdzwaniają część czasoprzestrzeni światłem rozszczepionym na sześciu strunach - sześć wymiarów.
Z podróży wracam w klimaty dobrze znane. Napięte mięśnie, słuch bombardowany regularnymi porcjami w 4/4. Są w "Vacant planets" momenty naprawdę zajebiście brzmiące, które kojarzą się z jazda slalomem albo dla mnie jest to ściganie się po autostradzie. Potem znowu składam ręce w pięści, na piersi wyrastają mi gęste, czarne kłaki, muskulatura zmienia sie w taką jaką ma Schwarzeneger, a przez zasłonę z gęstej pary muzyki, nie widzę w co uderzam, przeprowadzając wściekłą demolkę. Kocham niszczyć, kocham szaleć, czuć siłę tytana, moc jednookiego cyklopa oślepionego ciosem Chuck-seusza... "underground world!... Planets."
Ale perkusja na Arise bywa momentami w stylu groove, na albumie są zaczątki groove.
Ja naprawdę słyszę tu thrash(thrash to mój ulubiony gatunek metalu przy okazji), a "deathu" trudno tu bardziej wskazać. I wcale nie chodzi o to, że nie ma blastów itd. Dla mnie to agresywny, techniczny thrash metal. Ludzie zwykli taki agresywny thrash metal nazywać death metalem, ale to jest bardzo cienka granica. Gdyby Sepultura wydała płytę identyczną jak Human, to owszem - ludzie zdziwili by się, że taka techniczna i w ogóle, ale czy ktoś by mówił: "łał, Max Cavalera gra teraz na tej płycie death metal!"? Pewnie niewielu. A jeśli jednak że tak: to death metal, to czemu by i Arise nie sklasyfikować w takim przypadku jako śmierć metal, wbrew opinii większości że to thrash?. Cienka granica jak widać.
Na Human słyszę bardzo dużo thrashu w niemalże każdym kawałku. Właśnie przed chwilą włączyłem płytę i jestem przy utworze Suicide Machine - o ile przy wolniejszych fragmentach (wolny, przygniatający riff koło 20 sekundy) jeszcze słychać jakieś echa death metalu to już na przykład we fragmencie od 1 minuty i 10 sekundy ja słyszę wyraźnie thrashowe riffy. Wspomniany wcześniej Together as one stylistyką wyraźnie wchodzi w thrash metal. Mógłby się znajdować na każdej innej rasowej thrashowej płycie i nikt by nie zauważył różnicy :)Kolejny, Secret Face? Co tu wskazuje w samej muzyce, że to wyraźny death? Bardziej mi pasuje do tego drugiego gatunku. I tak po kolei.
Już kiedyś od pierwszego przesłuchania tej płyty zdziwiony zdałem sobie sprawę, że jest tu masa świetnych thrashowych riffów! Oczywiście kapela Chucka Schuldinera niewątpliwie stała się ważnym prekursorem death metalu, ale trzeba pamiętać również, że są zespoły, które bardzo przyczyniły się do rozwoju danego gatunku mimo, że go nie grały - np zależność: Black Sabbath - doom metal itd.
A nazywanie Atheist death metalem to już lekka przesada panowie ;-)
Zachęcam do dyskusji.
Materiały dotyczące zespołu
- Death
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Master Of Puppets"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: Qboot
Cynic "Focus"
- autor: Marcin Ratajewski
Slayer "South of Heaven"
- autor: Trygław
Morbid Angel "Gateways to Annihilation"
- autor: Konrad
Vader "De profundis"
- autor: Wełna
Arise jest cięższa, ale ma już elementy groovemetalowe. Dla mnie nawet jest lepsza od 'Chaos'.
Początkowo Korn grał trochę ambitniej i było to o zabarwieniu groovemetalowym. Ale za słabo znam, a to co znam nie lubię, by oceniać ten zespół.
Ogólnie, w osobistym zestawieniu, nigdy nie umieszczam groove obok thrash. Bo to prawie jak profanacja. Raczej bliżej nowojorskiego hardcore typu Biohazard, RATM, nu-metalu i innych gości w krótkich spodenkach.
Ale z całego groove, którego prawie nie słucham od kilkudziesięciu lat, pozostała mi w pamięci dawna klasyczna Sepa. Pewnie przez sentyment.
Więc może już trochę zapomniałem jak brzmi Arise i pomyliłem z jakąś starszą płytą Slayera :)