- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: David Bowie "1. Outside"
Po niezbyt udanej zabawie w Tin Machine i powrocie do nagrywania płyt pod własnym nazwiskiem (w postaci "Black Tie White Noise"), David Bowie postanowił kolejny raz dokonać zwrotu o 180 stopni. Po piętnastu latach odnowił kontakt z Brianem Eno i razem z nim wziął się za jeden z najambitniejszych projektów w swojej karierze - pseudo-industrialny cykl pięciu koncept albumów, których część pierwszą miał stanowić "1. Outside".
Historia, którą przedstawiają teksty, została oparta na jednym z opowiadań Bowiego - "Dziennikach Nathana Adlera". Jej akcja rozgrywa się w futurystycznym roku 1999. Rząd powołał specjalny urząd, który ma zajmować się morderstwami artystycznymi. W tej wersji przyszłości zabójstwa i okaleczanie zwłok stanowią rodzaj undergroundowej sztuki. Główny bohater - Nathan Adler - ma za zadanie stwierdzić, co można uznać za sztukę. Nathan zajmuje się sprawą morderstwa czternastoletniej dziewczynki - to główny wątek "1. Outside".
Bowie nagrał klasyczny, oldschoolowy koncept album, jednak o bardzo współczesnym brzmieniu. Singlowe "The Heart's Filthy Lesson" czy "Hallo Spaceboy" to klasyczny rock industrialny, "A Small Plot Of Land" brzmi jak improwizacja naćpanego zespołu jazzowego, znany ze ścieżki dźwiękowej do "Lost Highway" Davida Lyncha "I'm Deranged" jest wzbogaconym niepokojącymi klawiszami jungle'owy kolażem, ale i szczyt schizowatości stanowią popychające naprzód fabułę przerywniki w stylu "Baby Grace (A Horrid Cassette)" czy "Ramona A. Stone / I Am With Name". Nie brak również w miarę klasyczno - piosenkowych utworów, które nie zrażą dotychczasowych fanów Bowiego w takim stopniu, w jakim mogą to zrobić wymienione powyżej. "The Motel" to nastrojowa, fortepianowa ballada, "I Have Not Been To Oxford Town" ma chwytliwą, skoczną melodię - podobnie "Thru' These Architect's Eyes", tylko z większą dawką elektroniki. Za to "Strangers When We Meet" to światełko w mrocznym, "zewnętrznym" tunelu - bardzo zgrabna ballada, która w nieco innej wersji znalazła się już wcześniej na soundtracku "The Buddha Of Suburbia".
Wbrew pozorom taki rozrzut stylistyczny wcale nie wpływa negatywnie na spójność krążka - wręcz przeciwnie: nie pozwala nawet na sekundę znudzenia, a dzięki wyśmienitej produkcji można rozkoszować się nowoodkrytymi smaczkami nawet po setnym odsłuchaniu. Krążek ten zostaje w podświadomości na długo i można do niego powracać w nieskończoność.
"1. Outside" miał stanowić pierwszą z pięciu części cyklu, które miały się ukazywać po jednej na rok - do 1999. Niestety, już w 1996 roku Bowie skrócił sagę do jedynie trzech części i, przy okazji, podał tytuł drugiej: "Contamination". Niestety - nie ukazała się ona do dziś. Cykl - zwany przez fanów "Outside Trilogy" - został przerwany już po pierwszym odcinku, a sam Bowie - po nagraniu jeszcze jednego, awangardowego albumu ("Earthling"), nie powiązanego jednak w żaden sposób z "Outside" - wolał powrócić do bardziej typowych dla swojej dotychczasowej kariery komercyjnych piosenek. Wielka szkoda - no, ale cóż... Rację miała polska Apteka, śpiewając w jednym ze swoich utworów, że "tak łatwo jest się sprzedać, tak łatwo jest się skurwić".