- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Dark Tranquillity "Moment"
Nie trzeba być wielkim znawcą melodyjnego death metalu, aby wiedzieć, że Dark Tranquility to uznana firma, w dodatku jedna z nielicznych, które - trzymając się względnie podobnej formuły - nie splamiły się dotąd słabym wydawnictwem. Ostatnie dziesięć lat dla Szwedów to okres prawdziwego prosperity i choć w składzie nie ma już ojców założycieli grupy, Niklasa Sundina i Martina Henrikssona, sekstet pozostaje na fali wznoszącej. "Moment" wita na pokładzie Johana Reinholdza (m.in. NonExist) i samego Christophera Amotta (Arch Enemy) w rolach pojedynkujących się solówkami gitarzystów, i jest to, z całym szacunkiem dla dorobku Sundina i Henrikssona, powiew świeżości i szansa na to, aby kompozytorski duet Jivarp - Brandstrom wkroczył na nowe terytoria.
Na tle trzech ostatnich płyt, przede wszystkim w porównaniu do "Atoma", dwunasty w karierze krążek jest jednym z lżejszych w całym dorobku Dark Tranquility, miejscami ociera się niemal o gotyckie brzmienia i subtelną elektronikę. To ostatnie panowie zwykli pokazywać w utworach bonusowych (nie inaczej jest tym razem) i z niecierpliwością czekam na moment, kiedy wreszcie popuszczą wodze fantazji - i chyba głównie z racji na wiek i staż na scenie, odejdą od metalu jeszcze bardziej niż na "Moment". Zresztą za wyjście poza schemat warto głównie podziękować Mikaelowi Stanne'owi, który wreszcie pokusił się o to, aby znacznie częściej czysto śpiewać (stąd też moje goth rockowo - metalowe skojarzenia). Kojący głos Szweda to najmocniejszy punkt płyty, a w połączeniu z warstwą muzyczną, jak w hitowym "Standstill", formacja może zyskać nowych fanów, poszukujących przestrzeni i większego nacisku na głębokie emocje.
Co jednak z (death) metalem w brzmieniu Dark Tranquility? W pierwszej dekadzie nowego millenium zespół pokazywał, że ma w sobie dużo ikry, aby pisać koncertowe szlagiery pełne blastów i zmian temp. Mniej więcej od "We Are The Void", na którym co rusz słyszeliśmy charakterystyczne "umpa-umpa" i mocno wysunięte do przodu w miksie klawisze, grupa dryfuje w stronę szeroko pojętego heavy metalu, oszczędnie cedując elementy znane z poprzednich płyt. Inaczej rzecz ujmując, w 2020 roku wcale nie trzeba było grać gęsto i brutalnie, aby nadal być zespołem ciężkim i agresywnym ("Ego Deception", "Eyes of The World", "Failstate"). Kto miał okazję zobaczyć premierowy koncert (stream w internecie), w trakcie którego w teatralnej scenerii usłyszeliśmy cały nowy materiał, powinien zrozumieć o co chodzi.
Lekkość, z jaką gra ten zespół, i to, jak świetnie porusza się pomiędzy różnymi gatunkami, jednocześnie zachowując przy tym własny charakter, nie pozostawia złudzeń co do tego, że to właściwy - nomen omen - "Moment", aby Dark Tranquility weszło na salony, do mediów, fanów i lineupów póki co wstrzymanych festiwali. Muzycy mają w zanadrzu zarówno stadionowe momenty (refren "The Dark Unbroken", unisono w "Identical to None"), niemal thrashową werwę ("Empires Lost To Time"), jak i nosa do "ballad", jakich nie powstydziłaby się Katatonia ("In Truth Divided"). Zdecydowanie jedna z lepszych płyt 2020 roku.