- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Danzig "Skeletons"
Niełatwo być fanem Danzig, oj niełatwo. Zespół ten żyje trochę w cieniu własnej legendy, coraz mniej koncertuje i nie nagrywa regularnie nowych rzeczy. Dodatkowo Glenn zaliczył kilka atrakcyjnych dla internetowych sępów wpadek, o co nietrudno przy jego trudnym charakterze. Na szczęście pierwszy niegdyś pakero diabolicznego rocka jest słownym człowiekiem. Obiecał album z przeróbkami i słowa dotrzymał.
Płyta "Skeletons" ma niemało zalet. Danzig miał pomysł na to, jak się powinno robić covery. Nie ma sensu odgrywanie piosenek tak, jak lecą w oryginale. Trzeba tchnąć w nie nowe życie i to się mu udało, choć niekiedy rodzi się pytanie: ale co to za życie do diabła? Zaletą jest również ciekawy dobór utworów, mimo braku jakiegoś stricte bluesowego kawałka. Każdy, kto zna jako tako Danziga, mógł się spodziewać, że będzie tu coś z repertuaru Elvisa Presleya czy Black Sabbath. Ale już piosenki Aerosmith czy ZZ Top są pewnym zaskoczeniem. Dla Glenna to w dużej mierze podróż w czasie, do lat młodości (patrz np. "Let Yourself Go" czy "With A Girl Like You"), a w przypadku "Find Somebody" także do rodzinnych stron, ponieważ muzycy The Young Rascals, którzy ten numer stworzyli, byli rodem z New Jersey. Tak, jak sam Danzig. Wielu jego fanów na świecie nie było, gdy te utwory powstały. Będzie więc to dla nich muzyczno - archeologiczna zabawa. Niektóre z tych piosenek wielu słuchaczom zapewne nie były wcześniej znane, a inne były zapomniane. Można sobie więc wzbogacić wiedzę o fajne starocie. Wreszcie udana okładka wzbudza ciekawość, czy Kayden Kross tańczyła kiedyś na rurze przy "She Rides"?
Większość tych zalet może niestety wyparować ze świadomości, gdy się już "Skeletons" włączy w odtwarzaczu. Niespójne i często gęsto chujowe brzmienie albumu odgrywa tu znaczą rolę. Niewykorzystanie potencjału własnych muzyków pogarsza sytuację. Mam tu na myśli brak basisty Steve'a Zinga i tylko częściowe dopuszczenie do "głosu" bębniarza Johnny'ego Kelly'ego (zagrał jedynie w połowie utworów i niestety słychać, gdzie go brakuje, bo Glenn doszedł do wniosku, że sam da radę). Przez większość czasu nie można też uciec od myśli - gdzie się podział John Christ ze swoją gitarą? Tommy Victor bowiem wniósł do tej płyty tyle, co kot napłakał. Drażni też bezkrytyczność Glenna wobec swojego wokalu czy umiejętności gry na instrumentach (bolesna dla uszu wersja "Rough Boy").
Wszystko to sprawia, że warte uwagi na tym albumie są jedynie otwierający punkowy czad "Devil's Angels", sabbathowy "NIB", który brzmi bardziej złowieszczo niż oryginał, oraz "Find Somebody", który nabrał nabuzowanego charakteru. Do pewnego stopnia za udany można też uznać "Crying In The Rain" z repertuaru The Everly Brothers. Całkiem nieźle to wyszło, może poza gitarą rytmiczną, która brzmi tak, jakby jej operatorowi chciało się lać podczas nagrywania. Danzig dał tej piosence jednak więcej melancholii i w tym nowym odcieniu całkiem jej do twarzy.
Niełatwo być fanem Danzig, oj niełatwo. Album "Skeletons" sprawy niestety nie ułatwia. Wręcz przeciwnie. Glenn zapowiedział już kolejną płytę z premierowym i autorskim materiałem. Pewnie ktoś, gdzieś czeka już na ten album. Ja też, ale nie bez obaw.
Co prawda NIB to nie żaden szkielet, ani trup z szafy, tylko klasyk i nie wiem, co robi w takim sąsiedztwie.
Oryginału nie przebije żaden cover. Chyba tylko marketingowo jest uzasadnione umieszczenie w towarzystwie pozostałych kawałków.
Oceniam na 8-9/10.
Ja uwielbiam 1 Danzig i II Lucifuge. To są przegenialne albumy Danzig.
Dlatego daję plusa, że jeszcze żyje.
Materiały dotyczące zespołu
- Danzig
Teledysk do N.I.B. to chyba jedyna fajna rzecz. Bo muzyka taka sobie.