- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Cure "Bloodflowers"
Dla A...
O tym albumie napisano już chyba wszystko... Większość fanów powoli traciła nadzieję na to, że The Cure uda się powrót w wielkim stylu i nagranie czegoś na miarę "Pornography" czy "Disintegration". Sam już nie bardzo w to wierzyłem. Bo nie ukrywajmy - ostatnie dokonania tego zespołu dalekie były od geniuszu wspomnianych płyt. I w końcu, pewnego dnia, w sklepach pojawiła się płyta "Bloodflowers". Mimo że krążek zbierał jak najbardziej pozytywne recenzje, jakoś go nie kupiłem. Teraz wiem już dlaczego, ale o tym będzie potem.
Prawdę mówiąc, nie wiem, jak zabrać się do tej recenzji. Po tygodniu obcowania z tym albumem stwierdzić mogę tylko jedno - jest to płyta genialna. I boję się, że moja słowa nie oddadzą w pełni tego geniuszu. Mimo to spróbuje trochę napisać o tym krążku.
The Cure zacząłem słuchać pod wpływem pewnej wyjątkowej dla mnie osoby i mimo że teraz niestety nie ma już tego kogoś, The Cure pozostało i na zawsze będzie dla mnie czymś niezwykłym i bardzo ważnym w moim muzycznym (i nie tylko) życiu. Zawsze będzie wywoływał pewne emocje, budował pewną atmosferę, przywoływał wspomnienia. A jeśli chodzi o atmosferę; najnowsze dzieło jest jednym z najbardziej klimatycznych albumów, jakie słyszałem w życiu. Jest piękny i uważam, że jeśli raz się go pokocha, będzie towarzyszył przez całe życie. Ze względu na klimat i teksty będzie z nami głównie w smutnych chwilach. Bo choć The Cure nagrał też trochę "wesołych" piosenek, dla mnie zawsze będzie jednak zespołem do słuchania "na smutno". I nie boję się napisać, że według mnie "Bloodflowers" bije na głowę wszystkie albumy, które w jakiś sposób chciały budować nastrój samotności, smutku i melancholii. Drugiego tak smutnego dzieła po prostu nie ma i wydaje mi się, że dłuuuugo nie będzie.
Jakie są właściwie te "Krwawe kwiaty"? Tak jak już wspomniałem; bardzo smutne. W każdym utworze, w każdej nucie i w każdej linijce tekstu czuć zrezygnowanie. Czyżby to koniec wieku (album ukazał się w 2000 roku, czyli już po całej "gorączce milenijnej") wzbudził w Robercie - który zawsze należał do tych wrażliwszych ludzi - takie odczucia? Być może, ja jednak radziłbym traktować ten album bardziej wewnętrznie. Bo tak naprawdę ta płyta skierowana jest do każdego z nas; do tego, co czujemy, co mamy w środku. Nie sposób jej słuchać tak po prostu, dla rozrywki. Trzeba do tej płyty dojrzeć. Musi nadejść odpowiedni moment, aby "Bloodflowers" zdołało wniknąć głęboko do naszej duszy. Dla mnie ten moment właśnie nadszedł i dlatego jestem tak zafascynowany tym krążkiem. Płytka czekała sobie spokojnie dwa latka, aż do momentu, kiedy będę gotów i ją odkryję. To po prostu wulkan uczuć. Uczuć, których większość z nas nie chciałaby odczuwać zbyt często, ale które zawsze występują w naszym życiu. Smutek, depresja, zwątpienie, samotność, melancholia - to jest pięciowyrazowa charakterystyka "Bloodflowers". I na dobrą sprawę tak powinna wyglądać ta recenzja. Bo tę płytę każdy musi odkryć sam, przeżyć ją wewnątrz siebie. Tylko wtedy w pełni będzie mógł zrozumieć, że jest to dzieło niezwykłe. W związku z tym nie będę was zachęcał do kupna. Tak jak w moim przypadku, dla każdego nadejdzie właściwy moment. Moment, w którym sięgnie po "Krwawe kwiaty" i uda się w podróż do swojego serca, swojej duszy. Posłuchajcie choćby utworu "There Is No If". Czy jest ktoś, kto reaguje zupełnie bez emocji, kiedy Robert śpiewa: "Remember the first time I told you I love you..."? The Cure nagrało album niezwykły, uduchowiony i po prostu piękny. Album w sam raz do słuchania teraz, w długie jesienne wieczory. Mam tylko nadzieję, że macie kogoś, kto będzie siedział obok Was, kiedy będziecie słuchali "Bloodflowers". Kogoś, kogo będziecie mogli przytulić, kiedy smutek i samotność płynąca z głośników stanie się nie do zniesienia. Ja niestety nie mam już takiej osoby... I chyba właśnie dlatego tak często sięgam po "Bloodflowers"...
Lubię też bardziej punkowe oblicze zespołu na Three Imaginary Boys.
Ale, właśnie.... brakuje trochę informacji o samej muzyce. A płyta różni się choćby od Wish, która jest zbiorem piosenek, czy równie przeciętnej Wild Mood Swings.
a Bloodflowers to z deka przyciężkawe Disintegration, choć niezła to jednak bez większego polotu i wydana w epoce gdy nikt już o tym nie mógł usłyszeć
Jest mroczny, patetyczny, ciągnie się jak walec, jednocześnie zaskakuje swoimi kompozycjami, mocno rytmicznymi (ascetycznie) i lekko jakby energicznymi, na podłożu punkowym.
A Wild Mood Swings posłucham znowu, bo może coś dobrego przeoczyłem.
Materiały dotyczące zespołu
- The Cure
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Armia "Legenda (reedycja)"
- autor: ad
Moonspell "Under Satanae"
- autor: Cemetary Slut
Ale z tymi opisami nastroju się nie zgadzam. Smutny ten album jest dla mnie tylko od piątego do siódmego utworu i w ostatnim - to cztery utwory na dziewięć. Depresyjności w muzyce nie odczuwam w ogóle. Są nawet fragmenty lub motywy wesołe - ale nie wesołkowate.
Coś, czego się nie spodziewałem: niektóre partie gitary, głównie solówki, kojarzą mi się ze stylem Oasis, chociażby z "D'You Know What I Mean".