- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Cradle Of Filth "Thornography"
Cradle of Filth to jeden z pionierów łączenia symfonicznego black metalu z metalem gotyckim. W latach 90-tych, Anglicy stworzyli znakomite dzieła, takie jak "The Principle of Evil Made Flesh", "Cruelty and the Beast" czy "Midian". Płyty te kreowały nowe trendy i wyprzedały o milowy krok konkurencję. Jednakże wraz z nadejściem nowego stulecia coś w doskonale naoliwionym mechanizmie poczęło zgrzytać. Do mocno symfonicznego "Damnation and a Day" trudno mieć jakieś zastrzeżenia, jednak już kolejny album, "Nymphetamine", zapoczątkował zmianę stylu Cradle of Filth. Pojawiły się ballady, dużo nawiązań do klasyki heavy metalu i ogólne uproszczenie utworów. Hitowy singel z tej płyty zaskarbił Anglikom grono nowych fanów nie mających za wiele wspólnego z ekstremalnym metalem. Niemniej jednak poszli za ciosem i w październiku 2006 roku wydali, jak nazwał ją sam Dani, "płytę-siostrę" poprzedniczki, czyli "Thornography".
Można powiedzieć, że siódmy już album legendarnych wampirów, przyniósł lekkie odświeżenie formuły muzyki przez nich granej. Oczywiście niemożliwym jest, by płyty Cradle of Filth nie otwierało tradycyjnie świetne, mroczne intro (tym razem dość mocno inspirowane muzyką, która pojawia się w filmach Tima Burtona), aczkolwiek już drugi utwór, "Dirge Inferno", przynosi coś nowego. Duża melodyka, odpowiedni ciężar i blasty to elementy składowe tego zespołu od wieków, jednak zupełny brak klawiszy, czy też mniejsza ilość skrzeczenia Daniego, ukazują nam twórczość grupy z trochę innej strony. Na "Cierniografii" dużą rolę odgrywa przebojowość. Anglicy jeszcze nigdy nie brzmieli aż tak radośnie. Duża część riffów jest mocno zainspirowana heavymetalowymi tuzami, jak Iron Maiden, King Diamond, czy Mercyful Fate. Takie utwory jak "The Byronic Man", "The Foetus of a New Day Kicking" czy pierwszy gitarowy utwór instrumentalny w historii tego zespołu - "The Rise of the Pentagram" - momentami naprawdę brzmią, jakby pochodziły prosto z lat 80-tych. Poza tym dużo jest też elementów thrashowych. W niektórych przypadkach sprawują się średnio (przynudzający "Cemetery and Sundown"), w innych znakomicie (kapitalny "Lovesick for Mina", z doomowym zwolnieniem, rodem z twórczości My Dying Bride). Duży nacisk położono też na specyficzną rytmikę, co wcześniej raczej się w muzyce wampirów nie pojawiało. Wyszło nieźle. Takie utwory jak "Libertina Grimm" czy potężny "I Am the Thorn" chwilami urywają łeb! Płyta praktycznie pozbawiona jest blastów, co jest nowością dla tego zespołu. Większość kawałków utrzymana jest w średnich tempach, czasami jedynie zdarzają się żwawsze momenty. Poza tym Daniemu i spółce zdarza się nawiązać nawet do starego Paradise Lost. Taki "Tonight in Flames" momentami brzmi jak jakiś odrzut z czasów "Draconian Times"! Ewidentnie jednak w większości nowych utworów brakuje charakterystycznego dla starych płyt Cradle of Filth mroku. To już zdecydowanie nie jest to samo, co dawniej. Jedynie doskonały "Under Huntress Moon" pokazuje dawną klasę tego zespołu - niesamowity, instrumentalny przepych, świetne partie chórów, złowieszcza atmosfera, opętańcze skrzeczenie Daniego, podniosłe wokalizy Sarah Jezebel Deva i ultraszybkie wymiatanie na gitarach. Szkoda, że na nowym albumie, Anglicy zdobyli się na powrót do korzeni zaledwie w jednym kawałku. Zadziwia też schematyczność budowy nowych utworów - prawie wszystkie z nich są napisane według zasady "zwrotka-refren-zwrotka", co jeszcze 5 lat temu było zupełnie nie do pomyślenia. Jedną z nowinek zastosowanych przez grupę na tym albumie są czyste wokalizy Daniego! Co prawda zdarzają się w sumie rzadko, jednak nie sposób ich nie usłyszeć. Wyszło to trochę średnio. Pan Filth powinien raczej pozostać przy swoim standardowym skrzeczeniu i growlu. W ogóle wokal Daniego stracił nieco na sile. Lider zespołu wyraźnie nie posiada już tak donośnego i ekstremalnego skrzeku, co dawniej - tym razem postawił za to na nieco bardziej różnorodną paletę swych głosów.
Album wyprodukowany został całkiem nieźle. Wszystko doskonale słychać, Andy Sneap dość mocno "przybrudził" brzmienie, które na "Nymphetamine" było stanowczo za bardzo klarowne i czyste. Jednak mimo wszystko wciąż trochę brakuje do ideału. Swoją drogą naprawdę żal, że na albumie tak mało miejsca poświęcono klawiszom i orkiestracjom, które przecież niegdyś stanowiły naprawdę ważny element muzyki tworzonej przez ten zespół. Teksty Daniego są lepsze niż na poprzednim albumie, jednakże, może poza "Lovesick for Mina" i "Under Huntress Moon", to wciąż nie ten sam poziom, co dawniej.
"Thornography" okazało się całkiem miłym rozczarowaniem, zdecydowanie deklasującym poprzednika, jednak wciąż dużo gorszym od starych wydawnictw zespołu. W żadnym wypadku nie jest to zły album. To kawałek dobrze wyprodukowanego, chwytliwego, melodyjnego, choć wciąż oczywiście agresywnego, metalu. Nie jest to powód do wstydu, ale naprawdę dobra, choć trochę rzemieślnicza, robota.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Malefice "Entities"
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Mayhem "Chimera"
- autor: m00n
Dimmu Borgir "In Sorte Diaboli"
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Dismember "The God That Never Was"
- autor: Mrozikos667