zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku poniedziałek, 25 listopada 2024

recenzja: Cradle Of Filth "Darkly, Darkly, Venus Aversa"

31.12.2010  autor: EmilRegis
okładka płyty
Nazwa zespołu: Cradle Of Filth
Tytuł płyty: "Darkly, Darkly, Venus Aversa"
Utwory: The Cult of Venus Aversa; One Foul Step From the Abyss; The Nun with the Astral Habit; Retreat of the Sacred Heart; The Persecution Song; Deceiving Eyes; Lilith Immaculate; The Spawn of Love and War; Harlot on a Pedestal; Forgive Me Father (I Have Sinned); Beyond the Eleventh Hour
Wykonawcy: Daniel "Dani Filth" Davey - wokal; Paul Allender - gitara; James McIlroy - gitara; David Pybus - gitara basowa; Ashley Ellyllon - instrumenty klawiszowe; Martin Skaroupka - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Peaceville Records, Nuclear Blast Records, Metal Mind Productions
Premiera: 2010
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 6

Co tu dużo gadać... Szału ni ma. Tak najkrócej można zrecenzować najnowszą płytę wampirów z Ipswich. Cradle of Filth swoim jedenastym albumem nie wykonało znacznego kroku na przód. Choć Kredki wciąż zdają się tkwić w tym samym miejscu muzycznego rozwoju, nad "Darkly, Darkly, Venus Aversa" nie sposób przejść zupełnie obojętnie. Na Boga, przecież to Cradle of Filth!

Najnowszy krążek grupy zarejestrowany został w studiu "Monkey Puzzle" w Suffok. Gałkami kręcili przy nim Scott Atkins, Doug Cook i sam Dani Filth. Masteringiem zaś zajął się sam Andy Sneap, w swoim studiu "Backstage".

Symfo - gothic - black metal, jaki obecnie prezentuje ekipa Daniego Filtha, zbliżony jest do tego z okresu "Nymphetamine" (2004) i "Thornography" (2006). Nie były to, jak pamiętają fani grupy, najlepsze dokonania Brytyjczyków. Podobnie jest z "Darkly, Darkly, Venus Aversa", która złotymi zgłoskami w historii zespołu raczej się nie zapisze. W zasadzie wszystko już było: umierający za mikrofonem Dani Filth, symfoniczne orkiestracje, klimatyczne i epatujące "mrokiem" melorecytacje, przemowy i wysoka kondensacja teatralnej makabry... Z drugiej strony pewien innowacyjny element jednak się tu pojawia. "Nowy album jest jak Mercyful Fate i Iron Maiden na cracku pośród cmentarzyska aniołów!" - zapowiadał Dani Filth. Coś prawdy w tym jest. Bez wątpienia ostatni album Cradle of Filth jest najbrutalniejszym w jego dyskografii. Tempo i intensywność płyty są uderzające, tym bardziej, że czas trwania poszczególnych utworów oscyluje średnio w okolicach sześciu minut.

Blast ściele się gęsto, jednak prócz intensywności trudno tu dostrzec inne nowości. Nie tylko nie ma rewolucji, ale i o jakikolwiek artystyczny progres można by było się spierać. Mam wrażenie, że tym, czego najbardziej brakuje nowemu albumowi Kredek, jest autentyczność. Nie przekonują mnie ani histeryczne wrzaski Daniego, ani (jakieś takie upupione) solówki gitarowe. Całość, choć działa na bardzo szybkich obrotach, pozbawiona jest prawdziwej ikry. Zespół zdaje się kłaść tak wielki nacisk na teatralny klimat utworów, że zapomina o tym, co najważniejsze dla grup metalowych - o solidnym gitarowym brzmieniu. Na "Darkly, Darkly, Venus Aversa" brzmienie jest bajeczne. Wymuskane i co najmniej trzyplanowe. Brakuje jednak mocy - tej charakterystycznej dla każdej odmiany metalu szczerości, prostoty i siły, wręcz pewnego prymitywizmu, który wali słuchacza prosto w szczenę. Momentami sprawę ratują - "The Nun with the Astral Habit", "Deceiving Eyes" czy "Forgive Me Father (I Have Sinned)". Ten ostatni bardzo słusznie zresztą wybrano na reprezentanta albumu i nakręcono doń wideo. Wprawdzie utwór nie oddaje klimatu, w jakim utrzymana jest cała płyta, jednak ma w sobie porządny heavymetalowy grzmot i za to naprawdę daje się lubić. (Sam klip to inna sprawa - jakoś nie powala mnie pyzaty Dani Filth, wyszminkowany na niebiesko, w roli księdza spowiednika...).

Autorzy "Darkly, Darkly, Venus Aversa" położyli silny nacisk na bogate symfoniczne tło swoich kompozycji. Chórków, smyczków i trąb jest tu mnóstwo. Co ciekawe, wampiry ze wschodniej Anglii już zapowiedziały kolejny album ("Midnight In The Labyrinth"), który będzie wyłącznie symfoniczny i powstanie z udziałem orkiestry. Klimat tych fascynacji czuć wyraźnie już na "Darkly, Darkly, Venus Aversa". Niestety, efekt nie zapiera tchu w piersiach, a raczej nudzi. 62 minuty patetycznej muzyki, składającej się z samych "punktów kulminacyjnych", wykończy nawet gotycko - symfonicznych maratończyków. Wszystko jest zbyt przewidywalne i jednostajne. Ale warto zwrócić uwagę na kawałki takie, jak "Lilith Immaculate" (przypominający czasy "Cruelty and the Beast" z 1998 roku) i "The Spawn of Love and War", które wybijają się ponad przeciętność i stoją w żywej opozycji do nudniastego "The Persecution Song" czy nijakiego "Harlot on a Pedestal".

Wbrew temu, co mogą sugerować powyższe słowa, kobiecych wokaliz nie uświadczymy tutaj wiele, a już na pewno mniej niż na innych albumach grupy. Kobiece narracje dominują na drugiej połowie albumu, co nie znaczy, że erotycznego klimatu brakuje tej pierwszej. "Darkly, Darkly, Venus Aversa", jak to się już Kredkom zdarzało, jest albumem koncepcyjnym. Tym razem bohaterką lirycznych elaboracji Daniego Filtha jest Lilith (pierwsza partnerka rajskiego Adama). Nie trzeba chyba dodawać, iż interpretacja tej historii w wykonaniu lidera grupy daleko wykracza poza tradycyjny przekaz...

"Darkly, Darkly, Venus Aversa" nie zachwyca. Imponuje rozmach produkcji - do czego Cradle of Filth już przyzwyczaił - ale razi jego schematyczność, do tego też już przywykliśmy... Utwory zdają się być wycięte z tego samego szablonu, z którego ekipa z Ipswich wycina je od baz mała 20 lat. Zbrutalizowanie czy przyśpieszenie trybów tej maszyny niewiele zmienia. O ile nie pomylimy Cradle of Filth z żadnym innym zespołem (nawet główną konkurencją, czyli Dimmu Borgir), o tyle, po setnym utworze stworzonym według tej samej receptury, możemy się już potężnie znudzić.

Komentarze
Dodaj komentarz »
...
mental funeral (gość, IP: 82.177.224.*), 2012-05-11 14:30:27 | odpowiedz | zgłoś
Brakuje dziś w tym zespole takich gitarowych poetów jak Gian Pyres i Stuart Anstis, myslę że to główny problem Kredek.Takie albumy jak "Dusk..." albo "Cruelty..." uważałem dawno, dawno temu za zbyt pretensjonalne, ale z wiekiem człowiek zaczyna spoglądać na większość rzeczy inaczej i teraz już wiem że gitarowa robota na w/w krążkach to pieprzone mistrzostwo!!:)A Anstis i Pyres to coś jak Murray i Smith ekstremalnego metalu hehe\m/
re: ...
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-05-11 20:33:50 | odpowiedz | zgłoś
nie dziwary. Wszak szereg riffów zajebali Ironom, z tym że przyspidzili.
re: ...
mental funeral (gość, IP: 82.177.224.*), 2012-05-13 10:04:42 | odpowiedz | zgłoś
I tu właśnie tkwiła moc Cradle Of Filth. Nie tak jak np. w Dimmu Borgir (po "Enthrone..") gdzie gitwy łupały jakiś rwany, byle chwytliwy riff a głowny ciężar melodii spadał na parapety, chóry i inne badziewia. Na takim "Dusk..." wiosła po prostu śpiewają, opowiadają jakąś historie wręcz. To jest moim zdaniem siła metalu i nie ważne czy mówimy o heavy, black czy nawet o dość głupkowatym terminie "ekstremalny gotyk", jakim zwykło się od pewnego momentu określać twórczość Cradle. Po prostu-"Wampiry z Suffolk" dawno temu straciły swojego asa w rękawie i z tej prostej przyczyny nie nagrają już raczej niczego co mogłoby przyprawić o drescze...sad but true
Marność nad marnościami...
Galileo Galilei (gość, IP: 217.98.4.*), 2011-04-07 09:37:14 | odpowiedz | zgłoś
I to głównie ze względu na minimalne zróżnicowanie kompozycyjne."The Persecution Song","Lilith Immaculate","Forgive Me Father" jak najbardziej na tak.Ale reszta pozostaje w głowie dopóty dopóki się tego słucha,w momencie zakończenia lektury człowiek ma wrażenie,że jeszcze tej płyty z folii nie wyjął.A szkoda,bo to w zasadzie jedyny feler,samo brzmienie i poziom agresji więcej niż zadowalające,nawet Dani jakiś bardziej zadziorny wokalnie.Jednak jest ekstrema i ekstrema."Darkly,Darkly,Venus Aversa" męczę,męczę i umęczyć nie mogę,sam się przy tym męcząc okrutnie; a taki "Diabolic Impious Evil" Azarath przesłuchałem raz,drugi i już mi grała w głowie (taka mała dygresja,żeby mi nikt nie zarzucił,że się wychowałem na Artrosis i się biorę za nie swoje poletko).Zaś po każdym przesłuchaniu "Darkly,Darkly Venus Aversa" po prostu załącza mi się Alzheimer.W sumie szkoda - zapowiadało się ciekawie,a wyszedł romantyczny,gotycki grindcore.
Dusk się już nie powtórzy
Damnfool (gość, IP: 193.25.4.*), 2011-04-06 21:48:00 | odpowiedz | zgłoś
Mam tę płytę od czterech miesięcy i nie jestem w stanie przesłuchać na raz więcej niż dwakawałki. od początku do końca cała płyta na jedno kopyto la-la-la-la. co za dno.
Kolejny crap
Garm (gość, IP: 77.255.110.*), 2011-01-09 00:34:15 | odpowiedz | zgłoś
Cóż można by rzec, Kredkom skończyło się paliwo już po albumie Bitter Suite to Succubi i wypuszczają odgrzewane kotlety praktycznie rok w rok. Myślałem, że wreszcie nagrają coś na miarę albumu Midian lub Dusk and Her Embrace, a tu wypuścili kolejną beznadziejną płytę, do której po jednokrotnym przesłuchaniu nie chce się wracać. Gdzie te piękne czasy, gdy każdy kolejny album Kredek robił na mnie wrażenie, gdzie!!!!! Moja ocena to 4/10.
rozwój
peter73 (gość, IP: 193.105.110.*), 2011-01-05 12:26:58 | odpowiedz | zgłoś
Autor chyba chcialby zeby CoF szli w kierunku takiego Forgive Me Father (I Have Sinned), czyli latwo wpadajacego w ucho kawalka i wtedy moglby napisac cos o zaskoczeniu, czy nawet rozwoju (Satyricon tez znalazl sie w takiej pulapce, oby na nastepnej plycie sie odnalezli). Wiadomo taki miekki kawalek musi sie znalezc na plycie, zeby zrobic klip ktory beda puszczac w tv. Dobrze jednak ze jest tylko jeden taki i pozostale kompozycje sa na tyle ciekawe (trzeba tylko przebic sie przez te sciane dzwieku), ze tej plyty mozna posluchac pare razy wiecej niz tego co robili ostatnio.

Jedyna jej wada jest brak takiej kompozycji jak "Bathory Aria", dzieki ktorej "Creuely & the Beast" jest plyta niezapomniana. Dlatego "Darkly, Darkly, Venus Aversa" w przyszlosci byc moze nie bedzie zbyt czesto wspominanym dzielem brytyjczykow, ale imho zdecydowanie zasluguje na ocene 8/10.
Owe kredki....
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2011-01-01 19:15:35 | odpowiedz | zgłoś
To określenie z okresu po wydaniu płyty Cruelty..., gdzie stara wiara najpierw w ten sposób kpiła z rozrywkowo - kinderowo - pisankwowo - idiotycznego image zespołu (słynna durna sesja w MH) - potem zaś się przyjęło i wszyscy tak naprawdę zapomnieli skąd to się wzięło - jak już w autopsję się bawimy.
eh
Jontek79
Jontek79 (wyślij pw), 2011-01-01 18:51:30 | odpowiedz | zgłoś
owe 'kredki' to nie zdrobnienie a.... cos w rodzaju ksywy tej kapeli.i gwoli scislosci to nie od dzis nazywa sie ta kapele 'Kredkami' Ja spotkalem sie z tym okresleniem odnosnie Cradle of Filth ok 1996
COF
joas777 (gość, IP: 82.41.146.*), 2010-12-31 20:53:47 | odpowiedz | zgłoś
...''Choć Kredki wciąż zdają się tkwić w tym samym miejscu muzycznego rozwoju''..
z całym szacunki zwracam się do autora tekstu ,rozumiem ,że nowa płyta nie zachwyca większość fanów ale bez przesady z takimi zdrobnieniami ..''Kredki'' - co to ma być za zdrobnienie nazwy zespołu skoro słowo''Cradle ''jak wszystkim wiadomo oznacza kołyskę (ewentualnie kolebkę) ...?
« Nowsze
1

Oceń płytę:

Aktualna ocena (187 głosów):

 
 
53%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Dimmu Borgir "Abrahadabra"
- autor: Megakruk

Helloween "7 Sinners"
- autor: Tomasz "Thorin" Sugalski

Non Opus Dei "Eternal Circle"
- autor: Megakruk

Deep Purple "Burn"
- autor: Tomasz Pastuch

Molly Hatchet "Warriors of the Rainbow Bridge"
- autor: RJF

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?