zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

recenzja: Corvus Corax "Cantus Buranus - Live In Berlin"

3.11.2012  autor: Mariusz Fabin
okładka płyty
Nazwa zespołu: Corvus Corax
Tytuł płyty: "Cantus Buranus - Live In Berlin"
Utwory: Intro; Florent Omnes; O Langueo; Venus; Rustica Puella; Nummus; Sol solo; Ergo Bibamus; Curricur; Lingua Mendax; Dulcissima; Fortuna
Wydawcy: Roadrunner Records
Premiera: 2006
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Opowiadając o płycie "Sverker" grupy Corvus Corax opisałem krótko, skąd Kruk przywędrował, a także jakie są jego dokonania. Wspomniałem, że formacja często i chętnie bierze udział w projektach pobocznych (Berlinski Beat, Tanzwut czy też ostatnio koncerty z grupą Wadakyo). Jednym z takich projektów, sygnowanych piórami Kruka, jest także "Cantus Buranus". To połączenie muzyki Corvus Corax i orkiestry symfonicznej do trzynastowiecznych pieśni z manuskryptów "Carmina Burana", z których teksty zaczerpnął także Carl Orff. A więc dziś śpiewamy w średniowiecznej łacinie.

Proces tworzenia warstwy muzycznej "Cantus Buranus" trwał wiele długich miesięcy. Wreszcie w 2005 roku album ujrzał światło dzienne. Niecały rok później w Berlinie na dziedzińcu Wyspy Muzeów odbył się wielki spektakl, do którego muzycy Corvus Corax zaprosili gości - orkiestrę symfoniczną, śpiewaków, aktorów i - rzecz jasna - publiczność. Występ został zarejestrowany na potrzeby DVD, które już kręci się w odtwarzaczu. Jak wyglądało wykonanie dzieła? Otwórzmy partytury, teksty pieśni i naciśnijmy "play"...

Jeszcze rzut oka na okładkę - witają nas na niej "Królowie Trubadurów" w rydwanie na złotym tle, zarówno książeczka jak i sama płyta są w kolorze złota. Menu natomiast skromne - czerwone tło odwołujące się do wersji studyjnej albumu. Mamy do wyboru wersję dźwiękową (2.0 oraz 5.1), jest także dostęp do wybranych utworów, do całości oraz do filmu dokumentalnego.

Wchodzimy na Wyspę Muzeów i siadamy na krzesełku, gdzieś koło sadzawki... Dyrygent Jorg Iwer daje znak i ruszają do boju wszelkie wiolonczele oraz kontrabasy. Zaczyna się "Intro", a przed sceną pojawiają się postacie przebrane za dziwne stwory. Chodzą tu i tam, a gdy im się bliżej przyjrzeć, okazuje się, że to... kruki. Zaczyna być klimatycznie. Postacie wchodzą na scenę, a za nimi trzej muzycy sekcji perkusyjnej Corvus Corax. A gdzie jest reszta zespołu? Czyżby mieli wejść z innej strony? Nagle kruki uciekają ze sceny, biegnąc między publicznością, a na placyku słychać dźwięk stukotu końskich kopyt. Wszyscy muzycy wraz z zaskoczoną publicznością zaczynają rozglądać się nerwowo. Bo oto na plac wjeżdża rzymski rydwan zaprzężony w piękne konie o kruczoczarnej maści. W rydwanie zaś siedzi postała szóstka, odpowiedzialna za instrumenty dmuchane. W towarzystwie spowitych w biel i zakapturzonych członków chóru Ivana pl. Zajca z Zagrzebia wszyscy wchodzą na scenę.

Delikatna harfa daje znak, że oto rozpoczyna się "Florent Omnes". Gdy tylko jej dźwięki wspomagane delikatnym klarnetem przestają grać, górę biorą smyki i wreszcie z całym impetem uderzają dudy. To gra Corvus Corax, powtarzając dokładnie motyw, który jeszcze parę sekund temu delikatnie i nastrojowo wprowadziła harfa. Do głosu dochodzi chór i natychmiast można wyłapać mocne i łagodne głosy, które powodują, że utwór brzmi rewelacyjnie. Delikatne uspokojenie dzięki smykom, ale corvusowe bębny nie dają za wygraną. Chwilka wytchnienia i z jeszcze większym impetem chór nadaje ton. Utwór kończy powrót do delikatnej gry harfy i burza oklasków.

W rytm szybkich riffów skrzypków następuje krótkie powitanie licznie zgromadzonej publiczności przez Teufela. Grupa zachęca do wspólnej zabawy i zaczyna się wręcz metalowa gonitwa dud i orkiestry przy dźwiękach "O Langueo". Pomiędzy orkiestrą a chórem - na niewielkim podwyższeniu na środku sceny - muzycy Corvus Corax robią wszystko, by ten utwór brzmiał jeszcze żywiej. Najpierw delikatnie się kiwają, tylko po to, by już za moment wraz z trzymanymi w rękach instrumentami kręcić się wokół własnej osi, powiewając różnokolorowymi pelerynami... cały czas przy tym grając! Niewiele brakuje, by na scenie odtańczyć pogo... W momencie, gdy Kruk tańcuje w najlepsze, możemy zaobserwować, jak trudna, żmudna i koronkowa jest praca skrzypiec. Zwrotka natomiast to męski, mocny chór, werble oraz tuby i trąbki. Refren z kolei to prawie maidenowski riff rodem z "Run To The Hills" grany przez smyki i piszczałki, a także śpiewany przez żeńska część chóru.

"Venus" rozpoczyna stukanie pałeczką o dziwny instrument, który wygląda jak połączenie średniowiecznych skrzypiec i wiolonczeli. Po chwili dołącza do tego gra na drumli, piszczałki i wreszcie bardzo fajny układ na bębnach wraz z tubami. Głównym motywem jest tu współgranie wraz z żeńskim wokalem, a także z czterema wokalistkami nieistniejącego już dziś czeskiego zespołu Psalteria (po nagraniu "Cantus Buranus" dziewczyny rozeszły się tworząc dwie oddzielne grupy - Euphorica oraz Braagas). Cały rytm oparty jest na uderzaniu pałeczką w ten dziwnie wyglądający instrument. Bardzo ładnie uwypuklony jest tu śpiew Psalterii, no i te dudy prześcigające się ze skrzypcami. Jeszcze tylko uderzenie w bęben i możemy przejść do jednego z najlepszych utworów na tym koncercie.

Uderzenie w talerz, złowróżbna wiolonczela i rewelacyjne trąby. Tak wkracza "Rustica Puella". Już gra samych dud i piszczałek znamionuje, że coś się wydarzy. Na razie chór mocnym głosem śpiewa: "Exiit diluculo rustica puella...". I oto nadchodzi niespodzianka. Spośród publiczności wyłania się postać diwy w pięknej czerwonej sukni, okraszonej pawimi piórami. Ale jest coś jeszcze. Sopranistka Ingeborg Schopf (bo to ona we własnej osobie) stoi bowiem na wielkiej tarczy, którą niesie pięciu rosłych mężczyzn. Dochodzą tak do sceny, na którą diwa wchodzi dostojnym krokiem. Wszak to ona jest w tym utworze najważniejsza - bez najmniejszych problemów prześpiewuje orkiestrę, chór i pozostałych gości. Brawurowo wykonuje swoje solowe partie wokalne, wachlowana pawimi piórami. Następnie razem z chórem jeszcze wyraźniej zaznacza motyw, dla którego pojawiła się na scenie, aby po chwili równie dostojnym krokiem wrócić na tarczę i zostać odprowadzoną za kulisy... Niesamowite i mocno zapadające w pamięć wykonanie, godne prawdziwej operowej damy.

Gdy sopranistka kończy swój występ, reflektory zostają skierowane tylko na muzyków z Corvus. Pięć piszczałek przywołuje tych, którzy zapomnieli, że jednak gwiazdą wieczoru jest Kruk. Pełne napięcia zawołanie wszystkich: "Nummus" i te pełne grozy skrzypce, wspomagane przez bębny. To Corvus jest gospodarzem i podczas tego utworu można się o tym przekonać. W środku kompozycji mamy piękną "solówkę" na lirze korbowej i dudzie, a tło stanowią gra werbla i słabe, delikatne smyczki. Po nich następuje powrót do poprzedniego patentu, tyle że granego z jeszcze większą zaciekłością. Genialne zakończenie utworu - powtórzenie tego motywu na tubach i trąbkach, które z każdą nutą coraz bardziej narastają. Znów burza oklasków...

Czas na chwilę wytchnienia. Odpoczynek dają dwie piękne średniowieczne ballady. "Sol solo" zaczyna się niesamowicie nostalgiczną grą pierwszego skrzypka. Piękna i przeszywająca muzyka, zwłaszcza w momencie, gdy dołącza do niego drugi skrzypek... Pojawiają się ciarki na plecach i utrzymają już do końca. Do przepięknej gry dołącza także cudowny, wręcz syreni śpiew dziewczyn z Psalterii. Delikatne kozy idealnie współgrają z zamyślonym śpiewem sopranistki Ingerborg oraz wtórującego jej obecnego lidera Corvus Corax, Castusa, który równocześnie gra na lirze korbowej. Frapującą grę dud przeszywa mocny śpiew wokalistów. Druga ballada to zamykająca wersję studyjną albumu pieśń "Ergo Bibamus". I kolejna niespodzianka! Na przodzie sceny stają dwaj panowie, którzy do tej pory grali z tyłu na tubach. Tym razem będą dmuchać w ponad metrowe trombity. Dołączają do nich delikatne tamburynka, grzechotki i hipnotyczny motyw na dudach. Znów pojawiają się ciary na plecach... Słuchając tego utworu bardzo łatwo zapomnieć, że koncert odbywa się w środku kilkumilionowej metropolii. Na wielkość tego utworu - obok tekstu - składają się genialne "płaczliwe" smyki, bardzo głęboki olbrzymi bęben i przeszywający śpiew, werble i jeszcze głębsze mroczne kontrabasy. Już w wersji studyjnej utwór brzmiał rewelacyjnie, a co dopiero tu, w Berlinie... Po prostu potęga.

Po chwili zadumy czas jednak na przyspieszenia tempa. W "Curricur" zaczynają całą akcję nakręcać trąby, niczym hejnał wzywający na polowanie. Następnie temat przechwytują dudy, a wraz z nimi reszta orkiestry. Największa atrakcją jest jednak coś, co pojawia się w środku utworu. Bo oto nagle dyrygent odkłada batutę, a pałeczkę przejmuje Corvus Corax. Wszyscy zamieniają dudy na różnego rodzaju kotły, bębenki, werbelki i ładują z całą siłą i agresją. Po tej niesłychanie energicznej solówce na wszelkich instrumentach perkusyjnych powracamy do poprzedniej struktury utworu. Dalej jest niemal operowy "Lingua Mendax". Można naocznie przekonać się, jak zbudowana jest i jak brzmi dwuosobowa basowa lira korbowa. W prezentacji tego ręcznie robionego instrumentu towarzyszą różnego rodzaju kobzy i kozy oraz rogi. Ciężki, toporny wokal sugeruje natomiast, że utwór idealnie brzmiałby również w wersji jakiegoś metalowego zespołu. Bo to niemal therionowy chór i operowe ozdobniki napędzają tak naprawdę tę kompozycję.

"Dulcissima" z kolei prezentuje wokalne umiejętności żeńskiej grupy Psalteria. Utwór szybki i niesłychanie skoczny. Mamy w nim do czynienia z gonitwą dud, skrzypiec, wokalu. Wszystko to jednak bardzo dobrze zagrane i kontrolowane przez Maestro. Mamy tu także solowy popis skrzypka, który wcześniej wykonał piękny wstęp do "Sol solo". Tu jednak otrzymał przyzwolenie na zagranie pełnego ekspresji sola, ku zdziwieniu i rozbawieniu niektórych skrzypków z pierwszego rzędu orkiestry. Jak dobrze widać, poważna muzyka może być także czasem trochę niepoważnie wykonana.

Czas na ostatni już utwór - "Fortuna" (nie mylić z "O Fortuna" Carla Orffa!). Jest to pełen dumy i dostojeństwa utwór. Znów na scenę zaproszona zostaje diwa Ingeborg Schopf, by odśpiewać swoją partię. Jeszcze tylko delikatny przerywnik klarnetu i fagotu, gdzieś zapala się raca, a pod sceną znów pojawiają się dziwne postaci widziane na początku. Dopiero gdy zanika ostatnia nuta, cała publiczność owacjami na stojąco przez kilka długich minut dziękuje za wspaniały występ. Teraz widać, jak bardzo jest zmęczony i jak trudne zadanie wykonał dyrygent - Maestro Jorg Iwer, a także wszyscy inni obecni na scenie. Niewiele myśląc, siedząc w domowym zaciszu, przyłączam się do owacji.

Teraz, gdy wybrzmiała ostania nuta, a oklaski stopniowo cichną, można spokojnie podsumować ten występ. Bardzo dobre wydawnictwo, które pokazuje, jak ogromną pracę wykonali muzycy Corvus Corax oraz zaproszeni goście. Osobom odpowiedzialnym za to DVD udało się to przekazać - głównie dzięki rewelacyjnemu dźwiękowi, a także bardzo dobrej pracy kilkunastu kamer. Koncert ogląda i słucha się świetnie, chłonąc każdy pojedynczy dźwięk i każdy kadr. Troszkę słabiej jest z jakością obrazu, ale nie stanowi ona przeszkody w odbiorze dzieła. W dodatkach mamy film dokumentalny, który opowiada zarówno o początkach działalności Corvus Corax, jak i o pracach nad "Cantus Buranus". Wypowiedzi są w języku niemieckim, ale jest możliwość włączenia angielskich napisów.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Oceń płytę:

Aktualna ocena (36 głosów):

 
 
63%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?