- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Chris Cornell "Euphoria Morning"
Euphoria Morning to solowy debiut wokalisty rozwiązanej rok temu grupy Soundgarden Chrisa Cornella. Artysta, nie ukrywając swych beatlesowskich oraz bluesowych fascynacji, postanowil zwrócic się ku graniu bardziej melodyjnemu, piosenkowemu i akustycznemu.
Elementem centralnym jest tu niepowtarzalny głos Cornella, wokół którego zbudowana jest cała reszta. Tak więc ci, którzy spodziewali się nowego Soundgarden, mogą się srodze zawieść. Ciężkich gitar, do których w otoczeniu Cornella w ciągu kilkunastu lat działalności zdążyliśmy się przyzwyczaić (patrz Kim Thayil), jak na lekarstwo. Muzyka tym razem podczas nagrywania wspierali Alain Johannes - gitara, bass, Natasha Shneider (Eleven) - klawisze oraz kilku perkusistów między innymi Matt Cameron (w utworze "Dissapearing one").
Płytę rozpoczyna chyba najbardziej przebojowy (wybrany na singiel promujący) "Can't change me" z ciekawą acz mało skomplikowaną zagrywką gitarową. Dalej jest różnie, głównie melancholijnie i nastrojowo. W większosci utwory mają pokazać nieprzeciętną skalę głosu artysty, który czasami niemalże wydaje się nim upajać ("Sweet euphoria", "Dissapearing one"). Najmocniejsze punkty albumu to utrzymany w spokojnym nastroju "Preaching the end of the world", nieco psychodeliczna ballada "Moonchild" oraz najbardziej soundgardenowski w klimacie "Pillow of your bones" - mój zdecydowany numer jeden. A na koniec niespodzianka: "Can't change me" w wersji francuskiej(!), który przyjąłem z nieco mieszanymi uczuciami, bo chociaż Chris ma nawet niezły akcent, to w końcu to facet od "Rusty Cage", "Outshined" czy "Blow up your outside world", a nie Sting... I tu chyba jest problem, bo tak naprawdę to wszyscy chcielibyśmy usłyszeć kolejny album Soundgarden na miarę "Badmotorfinger" czy "Superunknown". Ale jak się nie ma co się lubi...
Soundgarden przeszedł do historii, a Chris Cornell nagrywa i, mimo że nie jest to jakis olśniewający album, a część z tych kompozycji po kilku przesłuchaniach może po prostu nużyć, to zapełnia on w pewnym stopniu tę lukę, która pozostawił rozpad grupy.
I jeszcze jedno... Trochę nie rozumiem, jak tytuł albumu ma korespondować z jego muzyczną zawartością - w końcu na albumie przeważają kompozycje melancholijne - jak i z okładką. Słowo "euforia" kojarzy się przeciętnemu obywatelowi raczej z czymś wesołym, tymczasem na drugiej stronie pudełka możemy obejrzeć szare i przygnębiające zdjęcie, siedzącego na łóżku Chrisa, który wygląda tak, jakby w ten euforyczny poranek obudził się z ostrym kacem i za chwilę chciał co najmniej wyskoczyć przez okno.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Kabanos "Zęby w ścianę"
- autor: RJF
Soundgarden "Superunknown"
- autor: Lehu
Ciekawe czy autor recenzji słyszał o czymś takim jak sarkazm ;]