- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Coma "Hipertrofia"
Hipetrofia to pojęcie z zakresu patomorfologii (tak, wszystko jasne), oznaczające powiększenie tkanki lub narządu na skutek powiększenia poszczególnych komórek, bez zwiększenia ich liczby. Czyli, mówiąc po polsku - przerost. Nam pozostaje interpretacja takiego tytułu. "Przerost formy nad treścią" - taki złośliwy komentarz przeczytałem zaraz po premierze albumu. Czy rzeczywiście tak jest i czy Coma, zespół nietypowy na polskim rynku, wyznaczający jego nowe granice, zjadł własny ogon?
Krótkie spojrzenie na okładkę. Delikatny uśmiech. Element hipnotyczny, rzucający się w oczy. Przypomniawszy sobie "Pierwsze Wyjście z Mroku" z niesmakiem obróciłem pudełko. Szok. Dwie płyty. Trzydzieści pięć utworów. Niektóre po dziesięć minut, niektóre po pół minuty. Łącznie godzina czterdzieści muzyki. "Zaszaleli" - pomyślałem. Przypuszczam, że podejrzewacie tutaj jakiś podstęp. I słusznie! Otóż, tylko 17 utworów to muzyka z krwi i kości. Pozostałe kawałki to instrumentalne pomosty, łączące płytę w spójną całość. Efekt podobny jak w "The Wall" wiadomego zespołu. Jakość za to już nie bardzo. Wystarczy posłuchać "Polish Ham", bądź "Przesilenia", gdzie uraczono nas dźwiękiem smażonej żywcem świni i wymiocin wywołanych nadmiarem alkoholu wypitego na dyskotece. Co najmniej niesmaczne. Ale czego się nie robi dla konceptu...
Tak, tak, to nie literówka. "Hipertrofia" to album koncepcyjny. Jego myślą przewodnią jest "życie ludzkie, jako szeroko pojęta wola istnienia". Stworzenie interesującej, a do tego różnorodnej płyty koncepcyjnej jest sztuką trudną, ale, w końcu, który dzisiejszy polski zespół mógłby to zrobić, jeśli nie Coma?
Podczas, gdy my słuchamy "Party", pierwszego utworu płyty, poczęty zostaje bezimienny bohater "Hipertrofii". Dzieje się to prawdopodobnie w ubikacji jakiegoś podrzędnego klubu, gdzie zabawia się pewna para. Na tej podstawie możemy domyślać się, że istnienie, którego losy śledzić będziemy przez następne sto minut, nie było planowane, więc od samego początku musi się bronić. Bronić przed przeciwnościami losu i trudami życia. Myślę, że poznawanie poszczególnych etapów jego wędrówki jest najciekawszym powodem do wielokrotnego powtarzania płytki Comy i opisanie jej tutaj w całości byłoby grzechem i, choć mnie kusi, nie zrobię tego. Sprawdźcie sami.
Tutaj dochodzę do pierwszego paradoksu "Hipertrofii". Utwory instrumentalne początkowo ciekawią, umożliwiając wejście w ciało naszego bohatera, ale, kiedy już poznamy wszystkie smaczki tego konceptu, mamy ochotę je przełączać, ponieważ przedłużają tylko tę, i tak bardzo długą, płytę. Niecierpliwi będą niezadowoleni. Ja też jestem. Kilka dni słuchałem "Hipertrofii" na okrągło i mam już dość tych pomostów. Boję się, co będzie za pół roku.
Przejdźmy jednak do muzyki właściwej. I tutaj można spokojnie powiedzieć, że wszystko jest w naturalnym porządku. Coma pozostała sobą i wciąż tworzy utwory niebanalne, półprogresywne i różnorodne. Na "Hipertrofii" dominują bardziej chwytliwe melodie, zagrane w tradycyjnym rockowym stylu, co nie znaczy, że są to utwory bezpłciowe, jak twierdzą pierwsi internetowi "recenzenci". Za przykład mogą posłużyć fenomenalne "Wola istnienia..." i "Popołudnia Bezkarnie Cytrynowe", czy "Trujące Rośliny" z cudowną, aczkolwiek prostą solówką. Zwolennicy bardziej progresywnego grania także znajdą coś dla siebie ("Ekhart"), ale uwagę najbardziej zwracają utwory eksperymentalne, w których Coma widocznie idzie do przodu ("Nadmiar" obrazujący alkoholowe upojenie, popowo- rapowy "Osobowy", czy świetna, staromodna "Emigracja" z trąbkami i chórkami rodem z Broadway'u).
Jednak, przy tak dużej ilości utworów trzeba się liczyć ze słabszymi momentami i rzeczywiście, nawet Coma się przed tym nie ustrzegła. Na tę przypadłość cierpią przede wszystkim kawałki z drugiej płytki, te "mniej szczególne" po już ponad godzinie słuchania potrafią umknąć naszej uwadze. I tutaj dochodzimy do kolejnej wady "Hipertrofii", czyli jej długości. Niemożliwym jest skupienie się na każdym utworze, album nuży podczas słuchania dwóch płyt pod rząd. Dlatego zalecana jest przerwa pomiędzy nimi. Tylko tak można w całości docenić spokojniejszą i bardziej progresywną drugą płytkę.
Spotkałem się z komentarzami, jakoby Piotrek Rogucki na "Hipertrofii" wypalił się jako autor tekstów. Bzdura. Dopóki rozpatrujemy je w kontekście koncepcji albumu, są to wciąż małe mistrzostwa świata. I wiele z nich ma drugie dno, do którego niełatwo się dokopać. Są po prostu inne, mówią o życiu typowej jednostki, pamiętajcie o tym, zanim obrazicie Piotrkowe umiejętności na jakimś forum.
Podsumowując, "Hipertrofia" to płyta bardzo dobra, ale do kunsztu "Pierwszego Wyjścia z Mroku" trochę jej brakuje. Odpowiadając na postawione w pierwszym akapicie pytanie - Coma nie zgubiła się we własnej twórczości. Jest wciąż świeża, mniej ironiczna i dwuznaczna lirycznie, ale za to jak ambitna w podejściu do konceptu. Gdyby tylko nie te "przerywniki", to one są tą hipertrofią w "Hipertrofii", ale przecież je zawsze można pominąć. Ja tak zrobię. Od dziś.
"Recykling" kończy żywot bezimiennego bohatera tego albumu, a my, razem z nim, odbywamy szybką podróż wstecz przez jego życie, aż do poczęcia. Jest to ciekawy zabieg artystyczny, ale chyba trochę zbędny. Przecież i tak posłuchamy tej płyty jeszcze raz i zagłębimy się w ten jednostkowy byt, którym jesteśmy my sami.
Oto przykładowa definicja grafomanii - z wikipedii:
"W większości wypadków pojęcie to dotyczy natręctwa pisarskiego występującego u osób, o których sądzi się, że nie mają odpowiedniego talentu. Jednak grafomania nie musi wiązać się z brakiem predyspozycji pisarskich, może wynikać z rozmijania się z percepcją sztuki i literatury właściwej dla danej epoki. Grafomania jest bardziej zauważalna u autorów, którzy łączą przymus pisania z dążeniem do upowszechniania swoich utworów, mimo negatywnej oceny ich poziomu artystycznego."
Definicja powyższa pasuje perfekcyjnie do pseudo intelektualnych tekstów napisanych przez Piotra Roguckiego na płytę Hipertrofia.
Co do poprzednich płyt Comy, przyznaję, że zdarzyło mu się napisać kilka fajnych tekstów, aczkolwiek też często lubił się powtarzać z jakimś motywem w denerwująco- żenujący sposób.
Jeszcze dwa lata temu miałem pewne wątpliwości, ale teraz już nie mam, Coma to miałka papka podana w nu metalowym sosie. I jeszcze płyta ze starymi numerami nagrana po angielsku.
Komercha, którą lansuje Coma może śmiało walczyć o pierwsze miejsce z innymi szmirami w stylu Ich Troje czy Doda.
A chodzi o to, żeby język giętki powiedział wszystko co pomyśli głowa... a nie na odwrót :-)
A co do oceny, która z płyt wydanych przez ów zespół jest lepsza czy gorsza, powstrzymuję się od takowej. Tak jak uczucia, lepsze czy gorsze, tak i muzyki nie oceniam rozumem. Nie czujesz - odpuść.
Co Comy na żywo - wszytsko jest OK, puki Roguc nie zacznie opowiadać jakiś pierdół (typu "a jak teraz chcecie, na miękko, czy na twardo" - vide Rotunda), które nie żenują chyba tylko najbardziej hardcorowych fanów zespołu.
Chłopaki nie mają w ogóle dystansu do siebie - to naprawdę bardzo widać.
Materiały dotyczące zespołu
- Coma
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Black River "Black River"
- autor: kriz
Machine Head "The Blackening"
- autor: Mrozikos667
Acid Drinkers "Verses of Steel"
- autor: Lubek
- autor: don Corpseone
Tool "10,000 Days"
- autor: RJF