- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Closterkeller "Graphite"
Wielu zdążyło postawić krzyżyk nad tym zespołem. Nawet najbardziej zagorzali fani nie byli ostatnimi czasy do końca przekonani, czy ich ukochany zespół jeszcze kiedykolwiek nagra nowy album. Nic dziwnego, skoro sama Anja dość często wspominała, że jest zmęczona śpiewaniem i "Cyan" to być może pożegnalne dzieło Clostera. A jednak - ku zdumieniu zakochanych wielbicieli i fanatycznych przeciwników - czarna wizja przyszłości obróciła się w popiół. Gotyccy Mistrzowie powrócili na muzyczny Firmament z nową płytą - "Graphite". Z płytą, jakich mało. Z płytą, która jakby na dotknięcie czarodziejską różdżką koi rany zadane przez długie milczenie.
Już od pierwszych dźwięków nie ma wątpliwości, że Closterkeller nagrał kolejne wspaniałe i na pewno wiekopomne dzieło. "Kolorowy" tytuł tradycyjnie wiernie odzwierciedla dźwiękową zawartość albumu. "Graphite" to kwintesencja melancholii, głębokiej emocjonalności i smutku. Od razu słychać, że tym razem zespół postawił na przestrzeń, klimat i piękno. Nie ma tu wiele miejsca na moc i drapieżność rodem ze "Scarlet". "Graphite" to trochę bardziej rozmarzony "Cyan". Nie oznacza to wcale, że zespół definitywnie zerwał z czadem. Tutaj jednak nie wybija się on na pierwszy plan, jest raczej uzupełnieniem całości, chwilową ucieczką od wzniosłej melancholii ("Rozbijacz Symboli", "Miłość za Pieniądze"). Ale kto chciałby opuszczać ziemskie zakamarki raju? Wiadomo przecież, że najpiękniejsze rzeczy wybudowane są na smutku, a najdoskonalsze dzieła rodzą się w otchłani życiowych powikłań. Dlatego też to właśnie te urzekająco melodyjne, odziane w szaty bólu i osamotnienia utwory mają największą moc ("Na Krawędzi", "Zaklęta w Marmur", "Fortepian", "Inny Obszar"). Fundamentem nostalgicznej atmosfery są wspaniałe klawisze, które kreują szereg różnorodnych nastrojów - od głębokiej tęsknoty i rozpaczy ("Fortepian"), po enigmatyczne pejzaże ciemności ("Perła"). Natomiast jej sercem bezdyskusyjnie jest TEN niesamowity głos Anji. Grzechem byłby jakikolwiek komentarz... Ukoronowaniem dzieła jest tytułowa kompozycja, określana przez Anję największym closterowym dołem wszechczasów. I trudno się z tym nie zgodzić, obcując z ciężkimi metalowymi gitarami, oszałamiającym mrokiem i beznamiętnym wokalem zimno wyznającym: "Jestem jak róża - niekochana więdnę..."
I pomyśleć, że tej płyty mogło w ogóle nie być. Podobno jednak "Graphite" rzeczywiście jest już epitafium Closterkellera. Cóż, mimo wszystko zespół na zawsze wpisał się do księgi wiekopomnych zespołów, tworzących genialną muzykę. Zawsze było tak samo - nieważne jak długo milczał Closterkeller. Nieważne, że w międzyczasie wzrastała konkurencja. Bo TAKIE dzieła stworzyć mogli tylko Mistrzowie. W zalewie wielu podobnych produkcji zdecydowanie "...wygrywa "Graphite"...".