- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Children Of Bodom "Hate Crew Deathroll"
Tak się jakoś dziwnie złożyło, że w ostatnim czasie słuchałem głównie nieco bardziej spokojnych i stonowanych płyt: nowe albumy King Crimson, Areny, Porcupine Tree plus wspominki genialnych płyt Pink Floyd bardzo mile i generalnie dość delikatnie łechtały moje uszy. Nie ukrywam, że z tym większą radością sięgnąłem po nową płytę Dzieciaków. Wiedziałem, że będzie to świetna dawka ostrego, bezkompromisowego grania i zupełnie się nie zawiodłem.
Po nieco słabszej "Follow The Reaper" nowy album to wyraźny znak powrotu do znakomitej formy z czasów "Hatebreeder". W stylistyce nie ma tu jakiegoś zakrętu o 180 stopni, ba - nie ma nawet skrętu o marne kilkanaście stopni :), ale ja osobiście uważam, że akurat w przypadku Children Of Bodom nie to jest najważniejsze. Ten zespół od początku trzyma się dość ściśle określonego stylu wyznaczanego przez gitarowe popisy, ostrą grę sekcji i klawiszowe solówki. Najważniejszym elementem ich muzyki była dla mnie dynamika, szczerość i... że tak powiem, nieokiełznany charakter tej muzyki, czego właśnie na "Follow..." nieco mi brakowało. Tutaj, jak już napisałem, wracamy do źródeł: płyta z miejsca wskakuje na najwyższe obroty i utrzymuje znakomite tempo aż do samiutkiego końca. Przez większość czasu mamy tu muzyczny galop: przeplatające się ultraszybkie motywy gitarowo-klawiszowo-perkusyjne i wrzaskliwy, znów bardziej demoniczny, wokal Laiho. Oczywiście mamy tu typowo "bodomowskie" przeciwstawienie black/deathmetalowej jazdy optymistycznie brzmiącym klawiszom. W porównaniu z poprzednimi płytami tychże klawiszy jest jakby nieco więcej, mniej mamy natomiast zagrywek nawiązujących do klasyki. Zaskakujące chwilami jest, niespotykane wcześniej przebijanie się ciężkich partii - mroczne, stosunkowo wolne riffy wygrywane bez wsparcia klawiszy w "Sixpounder", na początku "Chokehold" czy w "Angels Don't Kill" dają w efekcie muzykę drapieżną i agresywną jak nigdy dotąd w historii CoB. W sumie powoduje to, że chociaż żaden numer nie wychodzi poza specyficzne "bodomowskie" schematy, płyty słucha się bardzo dobrze. Rozpoczynające płytę, napędzane elektronicznymi wstawkami "Needled 24/7", hojnie obdarowane klawiszowymi motywami "Chokehold" i "Hate Crew Deathroll", chmurne "Sixpounder" z fantastyczną solówką to miód dla uszu. Podobnie jak urzekający nerwowym klawiszowym motywem "Triple Corpse Hammerblow" i zagrany z iście szaleńczym zacięciem "Lil' Bloodred Ridin' Hood".
Na koniec słowo o okładce: wreszcie jakaś zmiana! Wprawdzie niewielka, bo bohater wciąż ten sam - zakapturzony koleś z kosą, ale teraz wreszcie mamy już jakiś ruch i dynamikę. Zmiana niby niewielka, ale biorąc pod uwagę poprzednie szaty graficzne jest to dla CoB krok niemalże milowy :). Nie wyśmiewając dalej okładki kończę optymistycznym akcentem: zapraszamy "Hate Crew Deathroll" do podsumowania 2003 roku!