- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Children Of Bodom "Halo Of Blood"
Dwa lata po ostatnim premierowym albumie muzycy Children Of Bodom wydają kolejny świeży krążek. Jadą konsekwentnie na przekór przeciwnościom losu takim, jak problemy na trasie (wylądowanie w norweskim szpitalu lidera zespołu oraz nieciekawe przygody klawiszowca w Ameryce Południowej), a także - chyba coraz powszechniejszy - sport o nazwie narzekanie na COB. Dobrze, że się nie zatrzymują, bo co by o nich nie mówić, to wciąż prezentują wysoki poziom muzyczny, a ich kawałki poznaje się już po kilku taktach, co wcale nie jest tak powszechne na dzisiejszej scenie metalowej.
Wiele razy już odtrąbiono, że na "Halo of Blood" COB wracają w klimaty swych pierwszych krążków. Nie jest to do końca prawda. Bardziej poprzeplatali to, co stare z tym, czym przesiąknęli przez lata. W ogóle czildrenowe granie zarówno kiedyś, jak i dziś to niezły bigos. Nie ukrywam, że lubię ten bigos i podobało mi się, jak go zamieszali na "Relentless Reckless Forever". Children Of Bodom na "Halo of Blood" uprościli nieco swe piosenki. Niektórym utworom to służy (np. tytułowemu), a innym już nie ("Scream For Silence" - gdzie brakuje ciekawszych zwrotów akcji). Szkoda, że nie ma na tej płycie riffów tak pokręconych, jak np. w "Pussyfoot Miss Suicide" z poprzedniego krążka, ale dobrych riffów jednak nie brakuje. Szczególnie numery ósmy i dziewiąty to już skomasowanie riffowej zajebistości. COB ma tę właściwość, że potrafi hardrockowy w zasadzie riff idealnie wpasować w ostrzejsze granie. Najlepiej słychać to w utworze "All Twisted". Idąc głębiej w glebę śladem korzeni można się w niektórych melodiach gitary prowadzącej doszukać wpływów folku. Bez kitu. Wyobrazić sobie niektóre melodie z "Waste Of Skin" czy "One Bottle And A Knee Deep" rżnięte przez jakiegoś czerwononosego skrzypka - to wcale nie takie trudne.
Dla tych, którzy łykają nalepki z napisem "nowość", mam ćwiartkę dobrych wieści. Do swej mieszanki Children Of Bodom na "Halo of Blood" dosypali trochę niespotykanego u nich aromatu metalu gotyckiego. Chodzi tu szczególnie o numer "Dead Man's Hand On You", który na upartego można potraktować jako balladę. Poza tym, gdy słucham gitar w "Scream For Silence", to mam wrażenie, że Zakk Wylde ugryzł Tiamat. Czy to jednak wystarczy, żeby zadowolić żądnych świeżej krwi słuchaczy? Wątpię. Jako całość ten album jest jednak zachowawczy. Co powiedzą ci, którzy zarzucali COB na dwóch ostatnich długograjach zjadanie swego ogona? Przecież własnego tułowia zjeść nie sposób.
Kawałki na tym albumie nie są ani zadziwiające (może z wyjątkiem "Dead Man's Hand On You"), ani super porywające. Są po prostu dobre, a czasami nawet więcej niż dobre (szczególnie: "Transference", "Bodom Blue Moon (The Second Coming)" i "One Bottle And A Knee Deep"). W niektórych fragmentach jest wyczuwalny wisielczy klimat, dzięki któremu doszukiwano się u COB wpływów blackmetalowych. Dzięki temu przyjemnie (sic!) się tej płyty słucha, bo nie są to trzy kwadranse z jednym grymasem na twarzy. Ma również w tym swój udział bardzo dobre brzmienie, chyba najlepsze w całej dyskografii zespołu, co nie zmienia faktu, że od razu rozpoznawalne. Numery są fajnie dobrane w kolejności. Końcówki niektórych ciekawie wypadają z początkami następnych piosenek. Na przykład koniec "Transference" i początek "Bodom Blue Moon (The Second Coming)" albo przebudzenie, jakie serwuje początkowy riff z "Damaged Beyond Repair" po zakończeniu "Dead Man's Hand On You".
Wersja rozszerzona zawiera cover "Sleeping In My Car" z repertuaru Roxette. Uwaga: jest tu fragment, gdzie główny wokal wypływa z gardzieli Roope Latvali. Gość brzmi prawie jak św. Mikołaj - ubaw gwarantowany. Świetna przeróbka świetnego kawałka. Wchodzi jak nóż w masło, a niejednemu słuchaczowi przypomni dziecięce lata. Jest też dodatkowy krążek DVD z filmem o powstawaniu albumu, ale to niestety nic specjalnego, zważywszy, że większość instrumentów muzycy nagrywali we własnym studio i czasu mieli w brud, żeby pokazać coś więcej.
Przeglądając tegoroczne wywiady z Laiho na YT natrafiłem na komentarz pewnego widza, który stwierdził z żalem, że Wildchild, jak zwykło się nazywać Alexiego, nie jest dzisiaj ani "wild" ani "child". Coś w tym jest, ale na to nie narzekam. Wolę, żeby Czildreni mniej chlali i wciąż nagrywali dobre krążki, niżby mieli ku uciesze gawiedzi utopić się w wódzie czy krwawej Mary w aureoli z wątpliwym muzycznym skutkiem.
Pomimo tych naszych małych niezgodności (to też kwestia gustu, a wiadomo - się nie dyskutuje..) recenzja naprawdę przyjemna i rzeczowa. Ocena równie
P.S. Szkoda, że nie napisałeś, które kawałki z tej płyty są debeściarskie twoim zdaniem.