- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Cannibal Corpse "Red Before Black"
Death metal w wielbionej przeze mnie odmianie konserwatywnej jest jak wizytówka miasteczka Hope z pierwszej części filmowych przygód Johna Rambo. Pilnujący tam porządku szeryf Will Teasle, wypierdalając naszego wojaka z owej mieściny, na do widzenia serwuje mu "pouczankę" o tym, że jest to spokojny "plejs", w którym ludzie prowadzą swój nudny żywot i tę nudę sobie cenią. Takimi słowami mógłbym i ja opisać mój stosunek do pojawiających się regularnie (co dwa lata) płyt Cannibal Corpse, z tym że słowo "spokój" wymieniłbym na "gwałt, terror, kręcenie wora i radosne wypruwanie flaków". Lubię tę obligatoryjną w wykonaniu ekipy Aleksa Webstera, dla wielu monotonną, dla mnie konsekwentną, makabreskę muzyczną, za nic mającą sobie fajerwerki, innowacje i tzw. świeże podejścia do tematu. Dodatkowo Kanibale, gdzieś od "Torture", zdają się przeżywać drugą młodość, ładując na te krążki coraz więcej charakterystycznych catchy - momentów, zgodnie najlepszą tradycją swoich pierwszych trzech - czterech wyziewów, nie stroniąc jednocześnie od śmiałych nawiązań do konwencjonalnego thrash metalu ("A Skeletal Domain", 2014). Efekt? Jeżeli ktoś miał uprzednio problem z odróżnianiem kawałka od kawałka lub zapamiętywaniem tytułów, twierdząc, że ta muzyka, to już napierdalanie dla samego napierdalania, zdanie ostatecznie powinien zmienić przy okazji opisywanego za linijkę "Red Before Black".
Webster i Mazurkiewicz zeznali przed wydaniem tej płyty, że pod każdym względem jest ona "bardziej" i szatan im świadkiem, że nie minęli się z prawdą. Zacznijmy od brzmienia. Rutan (as usual) dowalił w "Mana Studios" tonę koksu do pieca, kręcąc Kanibalom tak masywny sound, że gdzieś po dwóch sekundach kanonady nekro-klimatem "Only One Will Die" przykucnąłem i "sczyściło" mnie jak kota po tabletkach. Muzyka? To "jeszcze bardziej" deathmetalowy, klasyczny młyn, "jeszcze bardziej" podbity punk - thrashową wywijanką i solówkowymi wyciami, "jeszcze bardziej" z "Reign In Blood", ponoć kończącego działalność Slayera. Tyle.
Co było chwytliwe, mocniej ściska za jaja (genialne, zawieszone w rozkręcającym się riffie "Red Before Black"). Co zabijało, teraz masowo anihiluje (partie solowe Pata O'Briena, riffy Roba Barretta, skuteczne i bezpośrednie kotłowanie Mazurkiewicza, szubieniczny klang strun basu Webstera). Genialną robotę wykonał także Corpsegrinder. Jerzyk o karku byka kreteńskiego i onanistycznie trzęsącej się prawicy, nagrał chyba najlepsze wokale w swojej cannibalowej karierze. Zdarta japa w takim "Remaimed" kreuje w wyobraźni obraz przekrzykiwania się z płonącą śmieciarką, eskadrą Luftwaffe lub pracującą na pełnej parze halą ubojową. Rewelacyjna forma przesympatycznego "Kwadrata", do którego ostatecznie przekonałem się dopiero za sprawą "Torture" sprzed pięciu lat, a to wszystko przez wielką estymę, jaką do dziś darzę gardło Krzysztofa Barnesa.
Olbrzymia część "Red Before Black" to sprint okładkowego szaleńca z maczetą przez zatłoczone centrum handlowe, bez trzymanki i brania jeńców. Jakkolwiek w takim graniu Kanibale od zawsze sprawdzali się bezbłędnie, nie zabrakło tutaj miejsca dla kilku, nazwijmy to, zwolnień. Od czasu odejścia Barnesa sto lat temu, to te bardziej walcowate elementy uważam za piętę achillesową zespołu. Głos Fishera to nie gotujący się sedes gardła jego wielkiego poprzednika, a raczej mikser z żyletkami, idealnie pasujący do szczeknięć w tempie karabinu maszynowego. Całe szczęście jednak, czy odpalamy kroczący początkowo "Code Of The Slashers", mielący "Corpus Delicti", czy "Firestorm of Vengeance" z wstępem prawie całkowicie przekalkowanym z "Chemical Warfare" Zabójcy, albo już w ogóle hołdujący szkole starego Death - "In The Midst Of Ruin" - nie ma mowy o żadnym ziewaniu. To raczej odczucie obcowania z tym magicznym punktem, w którym te kilkadziesiąt lat temu thrash przeistoczył się niezauważenie w śmierć metal. Zjawiskowe...
"Red Before Black" to także materiał, który cieszy dawkowany po trochu, jako placebo na codzienne wkurwienie, kiedy po powrocie z pracy nie macie ani forsy, ani ochoty lecieć na crossfit z Chodakowską, żeby rozładować napięcie. W zasięgu ręki nie ma młotka, topora lub teściowej, a wtedy odpalamy cokolwiek z tej płyty i wszystko znów staje na nogach. Jako ogół sprawdza się jeszcze lepiej, bo kiedy uda wam się wygospodarować te kilkadziesiąt minut na pocięcie się nim do kości, odkryjecie jak wspaniałą podróżą przez historię thrash - death metalu są zamieszczone na nim utwory. Pokuszę się o stwierdzenie, że ze wszystkich kolegów ze śmierć - partyzantki (Morbid Angel, Deicide, Vader), to obecne Cannibal Corpse (wespół z Incantation) prezentuje najbardziej przekonującą formę. Nie odnoszę wrażenia, że zespół nagrywa i istnieje, bo co ma niby lepszego do roboty, prócz tycia i chodzenia na coroczne gale "Revolver Magazine". Słuchając tej płyty nie myślę sobie - "o, pewnie dzwonił Brian Slagel plując się o to, że minęło dwa lata i przydałby się nowy materiał". Uleciała też gdzieś w piekłoskłon moja mała obawa sprzed kilku płyt, że Cannibal tłuką te swoje platery od metra, stawiając już tylko praktycznie na zabójczą działalność koncertową. Słyszę natomiast Aleksa Webstera, Pata O'Briena, Roba Baretta, Paula Mazurkiewicza i Corpsegrindera, którzy z każdą produkowaną nutą manifestują witalność, radość napierdalania, determinację i mistrzostwo wykonawcze. Osobnicy, u których próżno szukać smrodu zabójczej rutyny, czuć za to kreatywność, która wciąż zadziwia, biorąc pod uwagę pozornie skostniałe ramy gatunku muzyki, jakim się parają. Niedługo traska u nas, która nie ominie mniejszych miejscowości, z czego rodzime trolle już urządzają sobie podśmiechujki. Biorąc pod uwagę koncertowy potencjał "Red Before The Black", czekam u mnie pod blokiem, obok śmietnika, i zamierzam się dobrze bawić.
Skoro jesteśmy przy bogach death metalu to czy masz w planach napisać recenzję "Profane Nexus" Incantation?
Incantation - też palce lizać!!!
Błagam, nie zapomnij o Immolation. Oni, tak jak Incantation nie potrafią słabo jebnąć.
Było spokojnie pod sceną, dopóki nie pojawili się fani ze Szczecina. Zrobili taki gnój, że z barierkami jeździłem to do przodu, to do tyłu.
Co do samej płyty to chyba po premierze coś tam posłuchałem, ale Pana Karczycho jak nie pokochałem w 1996 tak nie pokocham nigdy. Recenzję przeczytałem tylko dlatego, że podpis był "Megakruk" a przyznać muszę, że skurwesyn ma pióro nie od kropienia nim w boże ciało.