- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Candlemass "Candlemass"
Może trudno w to uwierzyć, ale w przyszłym roku minie dwadzieścia lat od momentu premiery debiutanckiego album Candlemass "Epicus Doomicus Metallicus". O tym, że ten szwedzki zespół to legenda i filar doom metalu chyba nikogo zorientowanego w temacie przekonywać nie trzeba, jednak ostatnimi laty wiodło mu się raczej średnio i po wydaniu w 1999 roku "From The 13th Sun" grupa na trzy lata rzuciła instrumenty w kąt. Gdy w 2002 roku zespół się reaktywował, oczekiwanie na nowy album postanowił wypełnić koncertowym "Doomed For Live" (2003), ale nie na wiele się to zdało - jakiś czas potem muzycy po raz kolejny podjęli decyzję o zawieszeniu działalności. Wyglądało na to, że będzie to ostateczny kres Candlemass, na szczęście po kilkumiesięcznej przerwie Szwedzi ogłosili swój powrót i kontynuację prac nad następnym wydawnictwem studyjnym.
Po koncercie ekipy Leifa Edlinga i Messiaha Marcolina w 2002 roku, nie miałem wątpliwości, że kwintet jest w świetnej formie, aczkolwiek ostatnie płyty Szwedów nie powalały na kolana, więc po "Candlemass" sięgałem z pewną rezerwą. Obawy okazały się płonne i w dużej mierze niepotrzebne, bowiem ich nowy album muzycznie raczej nie odbiega od tego, do czego kapela zdążyła już wcześniej przyzwyczaić. Z grubsza każdy numer "ubrany" jest tradycyjnie w potężne riffy, gniotące na swój doomowy sposób, charakterystyczne wysokie partie wokalne Marcolina i "owiany" typową dla Candlemass, trudną do określenia, atmosferą. I choć płyta może nieszczególnie odbiega od dotychczasowej stylistyki, jednak po następcy "From The 13th Sun" nie należy się spodziewać jedynie powolnych, majestatycznych czy wręcz leniwych kawałków. Takich oczywiście tu nie brakuje ("Copernicus", "The Man Who Fell From The Sky", "Spellbreaker"), jednakże w nowych kompozycjach Candlemass czuć też ożywcze tchnienie - znacznie więcej miejsca jest dla dynamicznych, średniotempowych fragmentów ("Black Dwarf", "Witches", "Born In A Tank", "Mars And Volcanos"), okraszonych częstokroć bardziej melodyjnymi partiami. Wszystkie te zabiegi wpływają bardzo korzystnie na oblicze Candlemass, płyta brzmi cholernie spójnie w warstwie muzycznej, a i ciężkiej oraz krystalicznej produkcji też trudno cokolwiek zarzucić.
Przyznaję, że początkowo nowy album Szwedów jakoś do mnie nie dotarł i, mimo wieloletniej dla nich sympatii, bliski byłem stwierdzenia, że reaktywacja grupy nie była najlepszym pomysłem. Ale jak to mówią, byłem w mylnym błędzie. Bo może Candlemass nie wraca w wielkiej glorii i chwale, ale z pewnością "Candlemass" to solidny, dobry album, chyba właśnie taki, na jaki po cichu mogli liczyć fani tej kapeli.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
CETI "Lamiastrata"
- autor: Midian
Kiss "Dynasty"
- autor: Tomasz Pastuch
Deicide "Serpents Of The Light"
- autor: Megakruk
Black Bonzo "Sound Of The Apocalypse"
- autor: tjarb
Kataklysm "Prevail - Tour Edition"
- autor: Megakruk