- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Camel "Stationary Traveller"
Koniec lat 70. i początek kolejnej dekady nie był udanym okresem dla grupy Camel. Z pięciu płyt, które ukazały się w latach 1977-1982, właściwie tylko "Nude" broniła się jako całość. Reszta była bardzo nierówna, udane kompozycje przeplatane były banalnymi, zupełnie niepasującymi do progresywnego charakteru zespołu, co sprawiało, że po przesłuchaniu pozostawało uczucie dość dużego rozczarowania.
W końcu jednak nadszedł rok 1984, w którym Camel przełamał kryzys i nagrał jeden z najpiękniejszych albumów zarówno samego Wielbłąda, jak i całych lat 80-tych. Tytuł może wydawać się dziwny, jednak po poznaniu materiału nabiera znaczenia. Dobiegające uszu dźwięki sprawiają, że sami stajemy się takimi "miejscowymi podróżnikami". Siedząc w fotelu przenosimy się w inny świat, starając się zrozumieć przedstawioną historię. A opowiada ona o losach pary kochanków w Berlinie podzielonym murem. Żołnierze, barykady na ulicach. Strach przed zaufaniem komukolwiek. Ciągły niepokój i jednoczesna nadzieja, że to, co się dzieje, to zły sen, który minie. Nadzieja, że miłość pokona trudności i nieustanną tęsknotę.
Emocje - najważniejsza rzecz w muzyce, wypełniają tę płytę od pierwszej do ostatniej sekundy. Od otwierającego to dzieło niepokojącego "Pressure Points". Krótki, dwuminutowy wstęp, robiący kosmiczne wrażenie. Znakomicie wprowadza w raczej ponury nastrój, jaki panuje na całym albumie. To jeden z czterech utworów instrumentalnych na "Stationary Traveller". Kolejnym jest "Missing" - bardzo niespokojny, można powiedzieć wzburzony niczym morskie fale, w pełni oddający tęsknotę za ukochaną osobą, brzmi niemalże jak krzyk bezradności. Dźwięki w tym przypadku mówią więcej niż tysiąc słów. Następny to nieco melancholijny "After words". Celowo na koniec pozostawiłem kompozycję tytułową - to najjaśniej lśniący klejnot na "Stationary Traveller". Nieco ponad 5 minut, które mieszczą w sobie nieprawdopodobnie silną dawkę pozytywnych doznań. W genialny sposób budowane napięcie, między innymi za pomocą fletni pana, od połowy zaczyna się przepiękne solo, jedno z najwspanialszych, jakie dane mi było usłyszeć. Usłyszeć i poczuć, bo to doprawdy coś fantastycznego.
Ale "Stationary Traveller" to nie tylko kompozycje instrumentalne. Mamy tu przecież także świetne piosenki. "Refugee" czy "West Berlin" spokojnie mogłyby stać się radiowymi przebojami, zresztą drugi z tych utworów to jedna z najbardziej znanych kompozycji Camel. "Vopos" urzeka pulsującymi klawiszami oraz doskonałymi partiami Andy'ego na gitarze, zwłaszcza w końcówce. Jest też romantyczne "Fingertips" (tutaj z kolei brawa należą się Melowi Collinsowi za saksofonowe popisy) oraz wzruszające, skłaniające do uronienia niejednej łzy "Long Goodbyes", zaśpiewane przez Chrisa Rainbow. Znakomicie wykonał on też "Cloak and Dagger Man" - kolejny bardzo przebojowy fragment albumu.
Mimo że te utwory są dość proste, melodyjne, to jednak nie brak im uroku, tego progresywnego ducha. Ducha, dzięki któremu ta muzyka wciąż żyje, choć obecne, przeżarte plastikiem czasy, wyjątkowo jej nie służą. Na "Stationary Traveller" Andy Latimer i spółka udowadniają, że aby wyczarować odpowiedni nastrój i chwycić słuchacza za serce, niekoniecznie trzeba grać kilkunastominutowe długasy. Oczywiście można powiedzieć, że muzyka z tej płyty niejako wpasowała się w lata 80', przepełnione syntezatorami, będące rozkwitem new romantic i mniej lub bardziej ambitnego popu. Może to prawda, ale w przeciwieństwie do wielu nagrań z tamtego okresu "Stationary Traveller" przetrwał próbę czasu i mimo 25 lat na karku wciąż brzmi świeżo, a każdy powrót do tej płyty to wielka przyjemność.
"Długie pożegnania czynią mnie bardzo smutnym". Z muzyką ze "Stationary Traveller" pewnie nigdy się nie rozstanę. Pozostawiła trwały ślad w sercu. A takie ślady pozostawia tylko muzyka z duszą.
Album "Time" ELO był bardzo dobry, ale Andy Lattimer wraz z Camel albumem "Stationery Traveller" pokazali Jeff'owi Lynne jak powinien brzmieć rock progresywny i koncertowy. Niestety kasa była w biznesie na pierwszym miejscu, i tak jest i będzie.
Dowodem górowania pod względem muzycznym recenzowanego albumu Camel'a nad albumami innych zespołów jest fakt, że jego wersja koncertowa "Preassure Points" brzmi jeszcze lepiej niż album studyjny.
Zakute pały powoli odrabiają lekcje i otwierają się na inne gatunki muzyczne:)
Camel podstawa jak ktos lubi King Crimson, Pink Floyd, Yes, Rush, Jethro Tull, Van Der Graaf Generator czy nawet Legendary Pink Dots
Beksiński ich promował ostro w radio, zreszta czego on tam nie puszczał, same perełki niszowe:)
Nie mogę sie doczekać koncertu (to już 17 lat od ich ostatniego na którym byłem)
Materiały dotyczące zespołu
- Camel
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Opeth "Blackwater Park"
- autor: Zbyszek "Mars" Miszewski
- autor: Michu
- autor: Margaret
- autor: Arhaathu
Black Sabbath "13"
- autor: Dominik Zawadzki
Wyłazi ze mnie stary cynik. Bez urazy