- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Camel "Rajaz"
Ponad trzy lata kazał swym fanom czekać Andy Latimer, zanim skończył pracę nad najnowszym albumem zespołu. Oczekiwanie na nowy materiał nieco osłodziła nam obecność grupy w Polsce w 1997 roku oraz koncerty Colina Bassa w 1998 i 1999 roku. Nie mniej jednak słuchy o nowym albumie chodziły już od ubiegłego roku i mocno podsycały apetyty ludzi wrażliwych na estetykę muzyki Camel. W składzie zespołu pojawił się znów Ton Scherpenzeel, pianista który grał na albumach Wielbłąda już wcześniej.
Nowa płyta Camela zaczyna się tak, jak kończy się poprzednia - czyli szumem fal morskich, ale słuchając dalej zorientujemy się, że tematyka tego albumu jest zupełnie inna. "Three Wishes" - oparty na klawiszowym rytmie początek z oniryczną linią gitary. Po pojawieniu się perkusji utwór nagle się ożywia i odkrywa nam, że płyta będzie zdecydowanie żywsza i bardziej optymistyczna niż "Harbour Of Tears". Miejmy nadzieje, że czas który upłynął, uleczył rany po śmierci ojca Latimera. Chwilami mamy poczucie dużej prędkości, tak jakby muzyka autentycznie biegła albo może biegnie sam Latimer, szczęśliwy że nadal może grać. Utwór urywa się nagle i niemal bez przerwy przechodzi w "Lost And Found" - tu Latimer zaczyna śpiewać. Na uwagę zwraca ciekawe zgranie głosu i wiolonczeli. W środku solo Scherpenzeela na klawiszach. "The Final Encore" zaczyna się bardzo tajemniczo, co podkreślają synteazatory brzmiące równie tajemniczo co orientalnie. Za chwilę jesteśmy już pewni, że to krocząca w jednostajnym rytmie karawana. Latimer zaczyna śpiewać słowami "Afterwords and Long Goodbyes..." - czy komuś to coś mówi? Mnie kojarzy się tylko z jednym - to nawiązanie do jednej z najsłynniejszych i pomijanej ostatnio na koncertach płyty "Stationary Traveller". Mamy tu też fragment sola gitarowego, charakterystycznego dla ostatnich dokonań Camela - krótkie, proste ale jakże ujmujące. Gitara klasyczna to początek tytułowego "Rajaz". Mamy tu również wiolonczelę, co w połączeniu z wokalem tworzy piękną balladę. W drugiej części pojawia się również flet i gitara elektryczna, operujące prostymi środkami, tworzącymi znów piękny efekt muzyczny. "Shout" to kolejna ballada, z tłem gitarowym do złudzenia przypominającym dokonania Dire Straits. "Straight To My Heart" - jedna ze smutniejszych propozycji na albumie, w tle gitara akustyczna. Drugi i ostatni utwór instruimentalny to "Sahara", niczym muzyka filmowa, od początku zaczyna przewijać nam przed zamkniętymi oczami obrazy, krajobrazy jak z filmu. Za chwilę muzyka przyspiesza, a Latimer po cichych improwizacjach zaczyna prowadzić gitarę nieco bardziej przemyślaną drogą. Mamy tu jeszcze przypomnienie orientalnych klimatów i spokojną końcówkę. Ostatnia propozycja na płycie to "Lawrence" - ponad 10-minutowa suita z dość spokojnym wstępem. W drugiej części długie solówki Latimera, warsztatowo zagrane, aczkolwiek nie robią tego wrażenia, co krótkie tematy z np. "Straight To My Heart" czy "The Final Encore".
Po niemal doskonałym albumie "Harbour Of Tears", każdy oczekiwał czegoś co najmniej równie doskonałego. Takie podejście utrudnia niestety należytą ocenę płyty. Po pierwszym przesłuchaniu nie "chwyciło" mnie tak jak po "Harbour...". Zadawałem sobie pytanie, czy to jest płyta nad którą Latimer pracował ponad 2 lata? Przesłuchałem ją po raz drugi, trzeci... i w końcu zaczęła działać tak jak powinna. Dziś to moja płyta roku 1999. Martwi mnie tylko jedno - od dłuższego już czasu Camel przestał być zespołem, a stał się jedną osobą - Andy Latimerem, który uparł się na albumy koncepcyjne, w całości skomponowane przez niego. Na "Rajaz" zaśpiewał sam wszystkie partie wokalne, zapominając już całkowicie o równie dobrym głosie Colina Bassa. Tak sobie myślę, że jeśli za dwa lub trzy lata pojawi się kolejny koncepcyjny Camel, noszący wszelkie cechy solowego albumu Latimera, to zacznę poważnie tęsknić za czymś w stylu "I Can See Your House From Here".
Materiały dotyczące zespołu
- Camel