- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Calm Hatchery "Sacrilege Of Humanity"
Czasami mam jednak wrażenie, że Rogata Bozia ma mnie w swojej kosmatej, czułej opiece. Miast opisywanego za parę sekund krążka, w mojej skrzyneczce pocztowej miał wylądować ostatni materiał Encofination. Coś się "stety" komuś w Salfemadegod podupczyło, bo ostatecznie w skromne progi megakrukowego "Ammanu" zawitał nowy krążek Calm Hatchery - "Sacrilege Of Humanity". I wiecie co? Wcale tego nie żałuję. Co więcej, po odsłuchaniu tej płyty mogę nawet possać lufę karabinu, który widnieje w logo Selfmadegod lub zaprosić gościa winnego tej pomyłki do wesołego miasteczka. Już dawno straciłem nadzieję, że na polskiej scenie deathmetalowej pojawi się ktoś lub coś, mający(ego) szansę zagrozić niewzruszonej od lat pozycji Vader czy Behemtoh. Fakt, było i zeszłoroczne wyśmienite Lost Soul czy wciąż megasatanistyczne Azarath, gdzieś tam chciał wyjść przed szereg Masachist, ale wciąż brakowało czegoś unikatowego, stojącego przynajmniej jedną nogą poza tym podziemnym mainstreamem - no dobra, innymi słowy - czegoś na kształt amerykańskiego Immolation w polskim wydaniu. Odpalam Calm Hatchery - pstryk - chcesz? Masz!
Oczywista sprawa wstępem powyższym wykazałem swoją niewiedzę i ignorancję, za którą wypadałoby nasikać sobie do buzi, bo Calm to ekipa datująca początki swojej działalności na 2002 r., a przez skład od tamtych czasów przewijali się całkiem znani kolesie z takich armat, jak Tehace, Dead Infection czy Abused Majesty. Co za tym idzie, "Sacrilege Of Humanity" to przede wszystkim popis sprawności i fantazji muzycznej, tym razem ujętej w poszczerbione nawiasy ambitnego, acz bez dwóch zdań brutalnego "as fuck" śmierć metalu. Okładka płyty i "Sandersowi-podobne" intro nie zapowiadają nawet w procencie zaskoczenia, jakie płynie wraz z dźwiękami otwierającego krążek "Sea Of Truth" - pełnego rozwiązań zaczerpniętych żywcem z takich klasyków, jak Nile, Morbid Angel, Suffocation czy Immolation. Pomijam kwestię niesamowitej, precyzyjnej pracy gitar, tutaj od razu wyczuć zwrot na ścieżkę wydreptywaną skrupulatnie latami przez niejakiego Roba Vignę - wiadomo skąd. Majestatyczne riffy, zmiany tempa, zagrywki "w tę i z powrotem", no i wżynające się w dupę, niczym guma w chińskiej bieliźnie, solówki. Koparka w dół moi drodzy. Jak wynika z analizy tekstów, Calm Hatchery lubują w całkiem realnej tematyce wojennej. Nie wiem, czy chłopcy są za, czy przeciw, ale doskonale prezentują wczuwkę w podobne klimaty. Czego spodziewać się po piosence zatytułowanej "Messerschmitt"? Jakby to był Marduk, to oczywista sprawa - blast i jednostajny morderczy beat po prostu zabiłby bez nawilżania. Ale nie Calm Hatchery, co to, to nie. Motoryczny riff, rozpęd na pasie startowym, beczki gitarowe, szybowanie i w końcu pikowanie na pełnej lucie z towarzyszącym akompaniamentem perkusyjnych działek pokładowych - deathmetalowa bajka i niszcząca metodyka działania. Żaden malkontent braku mózgu w klejeniu muzy więc nie zarzuci. Zwolenników konkretów zadowolą z pewnością blitzkriegi (w końcu to krążek o wojnie) w typie "Lost In The Sands", z morderczym wejściem central i środkowym samopowtarzalnym motywem w stylu zagrywek pewnego sławnego Karla, czy "Those Who Were" smażonym na podwójnym wokalu i schuldinerowskiej wręcz solówce. Kto zaś ścigać się nie lubi, względnie łapie zadyszkę już po kilku minutach takiej rozgrzewki, zasmakuje w "Hymn Of The Forgotten", leniwie rozkręcającym się w klimacie "Freezing Moon" Mayhem, by ostatecznie zmiażdżyć przyduszonym ciężarem wolniejszych patentów firmy Morbid Angel.
A więc masa odwołań do najlepszych, którzy latami budowali potęgę deathu, ale to nie wszystko, na czym można oprzeć bardzo wysoką ocenę "Sacrilege Of Humanity". Zajrzyjmy na moment na którykolwiek portal z filmikami: Basia lat 12 siedząc z gitarą, której nawet nie może podnieść, chałupniczo odgrywa solówki Trey'a Azgthotha, dziadek lat 75, kiedy już pogra sobie w szachy i skończy wizytę u ortodonty, dla zabicia czasu popyla bez mrugnięcia okiem riffy Kerry'ego Kinga, a jakiś fan w koszulce Justina Biebera udowadnia, że Derek Roddy jest wolny. Do czego zmierzam? Utalentowanych jednostek nie brak, zagrać można wszystko, odwzorować każdego, sklonować na milion sposobów lub po prostu zasięgnąć porady PDFowej wersji instrukcji "pro tools". Calm Hatchery wydają się zdawać sobie sprawę z takiego obrotu rzeczy. Umyślnie czerpią garściami z dokonań najlepszych klasyków, ale robią to w bardzo umiejętny sposób. Wszystko tutaj zgadza się jak złoto, tematy muzyczne wręcz wypływają z siebie, wzajemnie się dopełniając. Cegła - zaprawa - cegła - zaprawa i tak do samego zwieńczenia tej świątyni deathu. To, jak ze składem orkiestry - niby ustalony i praktycznie zawsze ten sam, więc środki wyrazu podobne, ale dopiero pod odpowiednią batutą i z odpowiednim kompozytorem mają szansę stać się czymś więcej niż tylko chwilą przyjemności (w przypadku Calm Hatchery chwilą brutalności).
U nas to bezsprzecznie deathmetalowa płyta roku i to bez względu na nieobecność tych największych na "V" czy "B". Za granicą, śmiem twierdzić, że trzyma za pięty "Majesty And Decay" Immolation. Trzymam kciuki, by materiał odbił się szerszym echem, bo zaiste jest tego wart. Z drugiej strony, obserwując średni odzew na takie perełki minionych dwóch lat, jak "Immerse In Infinity" Lost Soul czy "Back To The Front" Never - świadom jestem, że może to być kolejny zajebisty materiał, który utonie w nawałnicy pudełkowych dyskusji w temacie "co słychać u sławniejszych kolegów po fachu".
Co spodobało mi się najbardziej? Zdjęcie kapeli /bez skojarzeń proszę/-dawno nie widziałem w "książeczce", zdjęcia normalnie wyglądających kolesi. Bez mejkapu, galanterii skórzanej, losowo wybranych elementów zbroi, itp. Podsumowując: brawo za bycie oraz solidny metalowy album.
"Finally, a band from Poland that doesn't sound like all the other Polish bands. Hooray for Poland"
Myślę że płyta może zostać zuważona, a zespół się pokazać, jeżeli ktoś by w niego zainwestował...
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Dimmu Borgir "Abrahadabra"
- autor: Megakruk
Vader "Necropolis"
- autor: Megakruk
Hunter "Hellwood"
- autor: Megakruk
SBB "Blue Trance"
- autor: Meloman
Nightfall "Astron Black and the Thirty Tyrants"
- autor: Megakruk