- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Burzum "Fallen"
Widzę, że coś ostatnimi czasy zapanowała moda na dopierdalanie Count Grishnackowi. Nie będę w tym miejscu rozwijał wątków historycznych biografii ponurego Norwega, które każdy bardziej przytomny fan metalu zna lepiej niż odcień smrodu własnej skarpety. Zwrócę jednak tylko uwagę, że imć Burzum, wydając płyty "zza kratek", absolutnie nie wzbudzał takich emocji, jak teraz kiedy po raz drugi w przeciągu roku wypuszcza krążek swojego projektu, będąc w końcu wolny jak ptak. Co tak drażni ludzi uśpionych przez te 16 lat więziennego życia Varga - pojęcia nie mam. Ale zostawmy to, bo najnowszy "Fallen" hrabiego za pośrednictwem Plasitchead już na rynku i krótko rzecz ujmując, kula ziemska toczy się jednak dalej, a on... cóż, on jak zwykle zrobił swoje. Nagrał więc materiał, który dla jednych będzie szczytem gówna, dla innych tchnieniem północnego kultu klasycznie produkowanego przez jednoosobowy, multiinstrumentalny ansambl, o którym prawie wszyscy chcieli zapomnieć.
I tym razem Vikernes wziął się za bary z tematem samodzielnie. Nagrał bas, gitary, wokale i perkusję, nie siląc się na jakąś specjalną wymyślność, bo nie o to w Burzum przecież chodzi. A o co chodzi? No pewnie, że o klimat, którego na "Fallen" jak najbardziej nie brakuje i w zasadzie on jest wątkiem, na jakim w tym przypadku należy opierać ocenę zawartości płyty. Najpierw jednak zaskoczyła mnie okładka, na której ani lasu, ani ptaka, ani czerni i bieli nie uświadczysz. Nic to jednak z perspektywy emocji, jakie znajdziemy w środku. Trzeba jednak pierwej wziąć poprawkę no to, co tutaj się dzieje, a następnie podzielić to przez świadomość, że Varg chce uchodzić za ostatniego barda norweskiej krainy. Upraszczając, każda kompozycja to opowieść i także muzycznie ma taki charakter. Proste riffy, średnie tempa, powtarzalne motywy przewodnie, pejzaże dźwiękowe i tyle w temacie. Z pozoru w muzyce tej dzieje się niewiele, jednak każde kolejne przesłuchanie wciąga jak bagno. Nadmienić tylko należy, że takie wiosenne bagno, na którego obrzeżach rosną stokrotki lub pasą się łosie, bo w muzyce tym razem jakby więcej jasnych odcieni, czyt. przyjaznych dźwięków.
Najpierw intro "Fra Venderstreet" w postaci kliku wypierdzianych na półszepcie fraz i zaraz po nim wejście gitary w "Jeg Faller", która znikąd indziej, jak tylko z mayhemowego rodowodu wynika. Melodyjny czysty wokal w refrenie i dobrze znane skrzeki. Tempo raczej średnie, a barwy melodyczne, zapewne zmieściłyby się także na ścieżce dźwiękowej "Krzyżaków" Aleksandra Forda. Bez dwóch zdań jednak słucha się tego bardzo przyjemnie, że tak się wyrażę. Formuł tę rozwija także kolejny do odstrzału "Valen", z tym, że więcej w nim przejmującej histerii, która i na "Filosofem" znalazłaby swoje miejsce, tutaj jednak w zdecydowanie bardziej czytelnej wersji. Dalej zaskakuje początkowa agresja najbardziej dynamicznego na krążku "Vanvidd", w którym Burzum już sam spuszcza się ze smyczy, serwując wokale z piekła rodem, rozpostarte między blackmetalowym skrzekiem, a mające swój finał w prawie wilczym wyciu - prawie mistrzostwo świata. Więcej światła wpuszcza zaraz najbardziej bujający na "Fallen" "Budstikken", w otoczeniu pozostałych numerów wydający się po prostu mało wyrazisty. Prawie wesoła melodyjka i trochę zaszarzenia w finale. Najlepsze jednak Grishnack zostawia na koniec. Co śmieszniejsze, na koniec, w którym całkowicie milknie gitara i zaczyna się pojedyncze pobrząkiwanie i odgłosy plemiennego wręcz bębna. "Til Hel og Tilbake igjen". Hipnotyzująca panierka i niepokojąco piękna minimalistyczna gitara akustyczna w jego końcu wprowadzają element zadumy, ale i powątpiewanie, czy aby na pewno ktoś sobie tutaj oczka do fanów nie puszcza, względnie jaj nie robi. I to tyle. Total track time 48 minut z kawałkiem, ale kiedy to minęło? Bez jaj stwierdzam, że mimo iż za wiele się tutaj nie dzieje, to jednak ta prawie godzina spędzona z muzyką Burzum mija niepostrzeżenie. Człowiek "se" siedzi, muza się wlecze, ale wyłączać nie ma ochoty. To chyba o czymś już mówi, co?
Zaznaczyć trzeba, że ta płyta - jak zwykle zresztą w przypadku Vikernesa - wszystkim do gustu nie przypadnie. Minimalizm preferowany przez Burzum dla wielu będzie wzorcowym przykładem grafomanii twórczej. Sypną się znów zarzuty, że ot Varg znowu poszedł do kibla i w pięć minut nagrał krążek, każąc wszystkim nazywać go od razu kultowym. Fakt, kultu żadnego nie będzie, bo i czasy nie te. Wszak "Płomień na Północnym Niebie" już dawno się wypalił. Nie mogę jednak nie docenić z perspektywy całej dyskografii Kristiana, że kontynuacja zamysłu projektu jak najbardziej mu wychodzi. To nie jest muzyka do zachwytów instrumentalnych czy headbangingu. Doskonale jednak sprawdza się po zmroku zapuszczona w słuchawkach. No i ma jeszcze jeden atrybut - choć trwa dosyć długo (dla mnie powyżej deathmetalowych 30 minut to już rekord świata) i oparta jest głównie na samopowtarzalnych patentach absolutnie nie nuży. To ten boski pierwiastek, który twórców posiada niewielu. Czy lepsze od "Belus"? Nie wiem. Na pewno inne i wciąż dobre.
Szkoda, że brak tutaj miejsca na prezentację osobistych wycieczek personalnych, stąd pominięcie tematu - "co ja tak naprawdę sądzę o osobie i bio Varga Vikernesa". Trzeba jednak jasno napisać, że z twórczością Burzum może wiązać się swoisty konflikt moralny. Jak ustosunkować się do twórczości kogoś, kto ma na sumieniu istnienie ludzkie? Czy wywalić od razu poza nawias jakiejkolwiek tzw. tolerancji, czy nie zwracać na to uwagi? Mam wrażenie, że biznes sam rozwiązał tę etyczną łamigłówkę, bo fakt, że bohater tego tekstu jest mordercą jakoś specjalnie nie przeszkadzał firmom płytowym zarabiać na jego kulcie, prawda?
A druga sprawa, nie dramatyzuj. Nikt nie zabroni Ci niczego pisać. Ale żeby pozostać przy przykładzie, który sam dałeś. Jeśli napiszesz recenzję w formie bajki dla dzieci, to chyba nie będziesz oczekiwał, że ktoś potraktuje to co napisałeś poważnie, co?
Materiały dotyczące zespołu
- Burzum
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Kat & Roman Kostrzewski "Biało-czarna"
- autor: Do diabła
Neuronia "Follow The White Mouse"
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Hate "Erebos"
- autor: Łukasz Sputowski
- autor: EmilRegis
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Slayer "World Painted Blood"
- autor: Megakruk