- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Burning Saviours "Hundus"
Na progu XXI wieku pojawiło się kilka zespołów, grających trochę zapomniany psychodeliczny doom metal - stoner rock. Spore zasługi w promowaniu oldschoolowych brzmień tego typu ma, należąca do Lee Dorriana z Cathedral, wytwórnia Rise Above Records, która wydała między innymi wszystkie trzy długogrające płyty Witchcraft czy rewelacyjny debiut kanadyjskiego Blood Ceremony. Krótką przygodę z wytwórnią przeżyła też grupa Burning Saviours, wydając w niej - na winylu - singiel "The Giant".
Zespół powstał w 2003 w doomowej Szwecji. W 2004 nagrał 3 dema, w 2005 wystąpił na niemieckim festiwalu "Doom Shall Rise III" i wypuścił pierwszy longplay, zatytułowany po prostu "Burning Saviours". W 2006 i 2007 ukazały się "Hundus" i "Nymphs & Weavers". Rok 2008 niestety - zamiast kolejnego albumu - przyniósł zawieszenie działalności.
"Hundus" jest idealny na deszczowe dni. Riffy rodem z wczesnego Black Sabbath, Saint Vitus czy Trouble, hipnotyzujące melodie, czysty natchniony wokal i pojawiające się co jakiś czas dźwięki fletu - w tej muzyce czuje się słońce. Płyta jest niesamowicie spójna. Mamy utwory bardziej energiczne (choćby świetne, bardzo sabbathowe, otwierające album "Out of Sight") i liryczno-balladowe (zwłaszcza "Ballad of Time"), ale unoszący się nad nimi duch Black Sabbath i szalonych lat 70-tych spaja je w jedną, wpadającą w ucho całość.
Taką muzykę trzeba lubić. Zdecydowanie nie ma tu ciężaru Pentagramu, któremu muzycy Burning Saviours złożyli hołd przez wybór nazwy. Ale każdy, w kim z nadejściem wiosny budzą się hipisowskie tęsknoty, niech zdobi swojego vana w psychodeliczne graffiti, włącza głośno "Hunuds" i przenosi się do czasów, kiedy trawa była zielona, dziewczęta piękne, a doom metal nie musiał być depresyjny.