- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Budgie "You're All Living In Cuckooland"
Poprzedni album z premierowym materiałem grupa Budgie wydała w... 1982 roku. Od tego czasu różne były losy zespołu. W 1988 zawiesił działalność, by w 1999 powrócić na muzyczny rynek. Na nowe nagrania musieliśmy czekać aż do roku 2006. Właśnie wtedy w listopadzie ukazała się płyta "You're All Living In Cuckooland". Tytuł ten można przetłumaczyć: "wszyscy żyjecie w ześwirowanym świecie" (przypadkowo nawet się zrymowało).
Na początek mamy "Justice" - dynamiczny numer z gitarą w niektórych momentach przetworzoną elektronicznie, co zdecydowanie jest nowością w twórczości zespołu. Nawet w pewnej chwili wydaje się, że słyszymy klawiszowe elektroniczne solo. Głos wokalisty nie stracił mocy, tylko nabrał trochę niższej barwy (wiadomo, lata biegną). W "Dead Men Don't Talk" uderza riff gitarowy oraz mocna sekcja rytmiczna. Śpiew dosyć melodyjny, miejscami ubarwiony chórkiem. Oczywiście mamy też odjazdowe solo na gitarze. Jednak końcowe fragmenty tego utworu są za bardzo jednostajne, co staje się nudne. Po prostu według mnie "Dead Men Don't Talk" powinien być o około minutę krótszy. Do następnej propozycji czepiał się nie będę. Nie wypada. Bo to jest najlepszy numer na płycie. Przepiękna ballada od razu wpadająca w ucho, czyli "We're All Living In Cukooland". Gitara spokojnie uwodzi swoim akustycznym dźwiękiem, by przeistoczyć się w romantyczną elektryczną solówkę, jakby z innego świata. W pewnej chwili nawet słychać te frazy jako delikatne tło nostalgicznego wokalu.
Zasada przemienności, jeżeli chodzi o nastrój, jest na płycie konsekwentnie zachowana, bo następnym kawałkiem jest "Falling" o zwartej, szybkiej i dynamicznej treści, która trochę się rozbiega, aby znowu powrócić do pierwotnej spójności. Ponownie słyszymy elektroniczne solo gitarowe na tle jednostajnego rytmu. Dalej krótka (trochę ponad dwie minuty) ballada "Love Is Enough" , tym razem tylko akustyczne brzmienia i delikatny głos. "Tell Me" to z kolei spokojne zwrotki oraz bardzo drapieżny refren, bez żadnych sztuczek. Gitara zasuwa riffem lub solówkami. Do tego solidnie podany wokal. Następny utwór - "(Don't Want To) Find That Girl" - to typowy rock'n'rollowy numer. A kolejny "Captain" jest trzecią już akustyczną balladą o melodyjnym temacie. Takie małe cudeńko.
Jeszcze "I Don't Want To Throw You", propozycja z hardrockowym pazurem, gdzie muzyka brzmi płynnie, a gitarowe zagrywki dopełniają klimatu. Na zakończenie trochę inny, bo niesamowicie rozbujany, a co się z tym wiąże najdłuższy na płycie, ponad ośmiominutowy "Compressing The Comb On A Cockerel's Head".
W jednym z wywiadów lider zespołu Burke Shelly powiedział, że według niego ten album to najlepsza pozycja w dyskografii zespołu. No, niezupełnie się z tym zgadzam. Ale uważam "You're All Living In Cuckooland" za niezłe muzyczne wydawnictwo. Szczególnie godne polecenia sympatykom Budgie, których w naszym kraju nie brakuje.
Materiały dotyczące zespołu
- Budgie
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Sepultura "A-Lex"
- autor: Piter_Chemik
Pendragon "Pure"
- autor: Meloman
Heaven And Hell "The Devil You Know"
- autor: Paweł Filipczyk
- autor: tjarb
Alter Bridge "Blackbird"
- autor: tjarb
Amorphis "Silent Waters"
- autor: Norveg
Jaka szkoda, że okazała się ostatnią płytą zespołu. Tym bardziej cieszę się, że byłem na ich koncercie w Krakowie w 2009 roku. Znając moją skromność być może gdzieś w komentarzu już się tym chwaliłem, ale zdobyłem po tym koncercie autograf Burke'a Shelleya na okładce CD "Never Turn Your Back On A Friend". Możliwe, że to najcenniejszy muzyczny autograf jaki mam. Do tego uścisk dłoni Shelleya. A wcześniej tuż po koncercie Craig Goldy podał mi jako pierwszemu rękę ze sceny. Ależ się czułem wyróżniony i dumny.