- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Bombay Bicycle Club "A Different Kind Of Fix"
Bombay Bicycle Club to jeden z tych zespołów, których dziwna nazwa może wzbudzać ciekawość. Tytuł płyty: "A Different Kind Of Fix", też frapujący jest. Dodajmy do tego intrygującą okładkę i już można sobie rzec: sprawdź to człowieku.
To już trzeci album tego młodego, indierockowego zespołu z Londynu. Bombay Bicycle Club na tym krążku brzmi jak coś pomiędzy The Cure a Vampire Weekend. Gitary grają proste "naiwne" melodie oparte o kapitalnie pulsującą sekcję rytmiczną. W tle rozlewają się czasami keyboardowe kałuże. Do tego dochodzą wokale Jacka Steadmana, którego głos brzmi jakby gość coś zażył i teraz leci na "małej różowej chmurce". Śpiew wokalisty uzupełnia w wielu utworach drugoplanowy głos niejakiej Lucy Rose - czerwonowłosej nimfy w przydługim sweterku, rodem z Warwickshire.
Bombay Bicycle Club gra muzykę, która ma w sobie coś odrealnionego. Dobrze się słucha tych dźwięków za dnia, ale tak naprawdę odpływa się z nimi najlepiej nocą. Sprzyja temu brzmienie zespołu - mocno nasączone pogłosami, a także pewna transowość, bo melodie raczej nie rozwijają się od początkowej formy w coś większego, częściej prezentują się jak loopy tematów granych na gitarze czy instrumentach klawiszowych (np. pianinowy loop w "Shuffle"). Niesamowitość grupy polega na tym, że często udaje jej się zagrać zarazem wesoło, jak i melancholijnie. Coś jak czekolada mleczno-gorzka i do tego z bakaliami.
Album "A Different Kind Of Fix" trzyma wysoki poziom. Tylko dwie piosenki wyróżniają się in minus. "Take The Right One", gdzie indierockowy sound jest zbyt zmulony, oraz "Still", w której głos Jacka brzmi cienko, jak wysuszone źdźbło. Te dwa kawałki nie są jednak klapami totalnymi. Ot, mają w sobie coś, co drażni. Jaśniejszymi punktami płyty są natomiast: "How Can You Swallow So Much Sleep" - trwa trzy i pół minuty, a wydaje się, że co najwyżej kilkadziesiąt sekund. "Your Eyes" - skoczny numer oparty o fajny riff basu, wokal nawiązuje do plumkania gitary, gary budują napięcie, które ma swój finał w rockowej eksplozji. "Lights Out, Words Gone" napędzany fikuśnym rytmem i brzmieniem jak widok czystego nieba po pierwszej w nocy, kapitalny basik, Lucy dośpiewuje, pięknie jest. "Shuffle" brzmi jak kauczuk na sprężynach, to bardzo udany i wręcz taneczny numer. "Beggars" - akustyczna gitara i wokal zaczynają, jest ciekawie i beatlesowsko, a gdy wchodzi reszta zespołu powstaje kapitalna ściana dźwięku. Świetnie brzmi także "What You Want", zawierający fajne sploty linii gitar, basu i wokalu.
Okładka albumu jest rozkładana. Daleka od przeładowania informacjami, ale za to stylowa. Zawiera ciekawe humano - protozoa - kwieciste grafiki autorstwa Katie Scott, nawiązujące do frontowego obrazka.
Muzyka na "A Different Kind Of Fix" potrafi zaskoczyć, ale częściej przypomina bujanie w obłokach. Bombay Bicycle Club lata po krainie łagodności, do której chce się co jakiś czas wracać. Jak już ktoś zmęczy się szarzyzną codzienności albo np. bigosem z serwisów informacyjnych, to warto odlecieć z tym albumem. A rano...