- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Bloodthorn "Genocide"
Oto czwarty album w dyskografii Bloodthorn. Album, z którym mam nie lada problem. Z jednej strony mamy do czynienia z płytą brutalną, agresywną, pełną wściekłych riffów, nienawistnych wokali i smrodu siarki. Z drugiej strony bolączką albumu norweskich black/death metalowców jest monotonia. Czas więc na bardziej wnikliwą analizę moich odczuć wzgledem "Genocide".
Album rozpoczyna się programowym intro, wprowadzającym słuchacza w odpowiedni nastrój przed spodziewanym atakiem. Kolejne utwory pełne są klasycznych dla gatunku rozwiązań - naprawdę dobrych riffów, ale do zachwytu jednak jest mi bardzo daleko... Wartość płyty obniża wszechobecna monotonia i wrażenie, że słucham wciąż tego samego numeru. Spora winę ponosi na tym polu bębniarz, który trzyma się uporczywie schematycznych rozwiązań. Kiedy prosi się o maksymalne przypierdolenie blastem, "fizyczny" Bloodthorn gra niezdecydowanie, trzymając się średnio szybkich temp. Archaizm ten nie pasuje do kompozycji Norwegów. Kiedy aż prosi się o frontalny atak, Bloodthorn wycofuje się z pola walki, unikając decydującego starcia. Aby być sprawiedliwym, przyznaję, ze niektóre patenty zagrane na blachach są rzeczywiście dobre, co podnosi ogólne wrażenie dotyczące aranżacji i wykonania partii perkusyjnych.
Niestety umiejetnośc kompleksowego aranżowania nie jest silną stroną zespołu. A w rejonach, w których porusza się Bloodthorn zdolność podtrzymywania odpowiedniego nastroju jest rzeczą absolutnie niezbędną. Żeby nie wygladało, że pastwię się nad Norwegami, wyróżnię niektóre momenty "Genocide". Najlepszym numerem jest zdecydowanie "Forced Selfmutilation", najbardziej wściekły, najbardziej przemyślany i najmocniej kopiący po twarzy. Daleko nie odbiegają od niego poziomem: "Sacrificial Slaughter", "Nightmare of Violence" oraz zamykający płytę "Monolith of the Dead". I jest to niezbity dowód, że w "Krwawymcierniu" drzemie potencjał, szkoda, że na "Genocide" nie w pelni wykorzystany.