- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Bloodflowerz "Dark Love Poems"
Na swojej nowej, trzeciej już płycie zespół Bloodflowerz sięga do dobrze znanego pomysłu. A więc z jednej strony instrumenty wygrywające stricte metalowe patenty, a z drugiej subtelny głos wokalistki, który ma dawać muzycę pasję, łagodność i melodie. Pomysł, jak napisałem, dobrze znany od wielu lat, przez jednych wykorzystywany w sposób fantastyczny, przez innych - niestety - w znacznie gorszy (np. opisywany przeze mnie niedawno Siebenburgen). Po kilku przesłuchaniach "Dark Love Poems" umieszczam gdzieś pośrodku, ale jednak niestety trochę bliżej tego drugiego bieguna.
Pierwszym, co bruźdźi w tej muzyce, to zaburzona równowaga między rolą wokaliski, a pozostałych muzyków, którzy zostali "ustawieni" zbyt mocno w tle. Wokalne popisy Kirsten Zahn przytłaczają muzykę i trzeba naprawdę mocno się wsłuchać, żeby wyłuskać np. naprawdę niezłe zagrywki gitarzysty (o ile lepiej na tle pozostałych nagrań prezentuje się "Violent Voices", gdzie w większym zakresie dopuszczono do "głosu" Jochena Lasera!). Ale najgorsze jest co innego, a mianowicie to, że kreowana na "gwiazdę zespołu" wokalistka brzmi jak na mój gust mało przekonująco. Przy czym nie chodzi wcale o to, że śpiewa źle, czy nieczysto. Również linie melodyczne są co najmniej dobre, a chwilami nawet bardzo ("Damaged Promises", "Healing Hearts", "Violent Voices", "The Fool And The King"). Po prostu często jest tak, że wystarczy kilka minut/piosenek, żeby wokal "spodobał się" i zapadł w pamięć na dobre. Natomiast głos Kirsten jest zbyt mało wyrazisty i oryginalny, żeby tak się stało; brakuje też w nim odpowiedniej dawki emocji i ognia. A skoro ona - motor napędowy muzyki - zawodzi, to czy jest dziwne, że i muzyka w całości robi niezbyt przekonywujące wrażenie? Pomimo tego jednak muszę przyznać, że płyty słucha się zaskakująco dobrze - głównie dzięki "czepliwym" melodom i - ogólnie rzecz biorąc - niezłym kompozycjom. Szkoda tylko, że dwa wymienione przeze mnie problemy odbierają sporo radości ze słuchania.