- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Blood Divine "Awaken"
Lider The Blood Divine - Darren J. White - chyba już zawsze będzie identyfikowany przede wszystkim z Anathemą. I wcale nie dlatego, że po "wyklęciu" zaczął tworzyć nieciekawą, pozbawioną smaku i oryginalności muzykę. W zdecydowanej większości jest tak, że to pierwsze wcielenie wywiera największe wrażenie, kolejne posunięcia traktowane są jak ciekawostki, po które warto sięgnąć ze względu na dane nazwisko. Bo czy The Blood Divine tak szybko odniósłby sukces, gdyby nie popularność jego założyciela? Cóż, odpowiedź sama ciśnie się na usta...
Mimo tej gorzkiej prawdy, nie można jednak "Awaken" z góry przekreślać i odrzucać. Wręcz przeciwnie - album ten zasługuje na zainteresowanie, a momentami nawet na podziw. Nie ma tu mowy o amatorstwie i prostocie. Nie tylko bowiem Darren ma za sobą barwną przeszłość muzyczną. Dwaj panowie wchodzący w skład The Blood Divine udzielali się na debiucie Cradle of Filth. Zawodostwo i dojrzałość tej płyty nie powinna więc być zbyt dużym zaskoczeniem. Można tylko, jak zwykle w takich przypadkach bywa, zastanawiać się nad oryginalnością grupy złożonej z byłych muzyków bardziej znanych formacji. Na szczęście tym razem tak nie jest, "Awaken" nie brzmi raczej jak skrzyżowanie Anathemy i Cradle of Filth. Jasne, pewne motywy przeszłości mimowolnie przeniąkły do nowego wcielenia, jednak ogólny klimat i założenia są nieco inne. Nawet Darren śpiewa nieco inaczej niż choćby na "Serenades". Tu jego wokal jest bardziej wyraźny i przede wszystkim czytelny, co jednak absolutnie nie oznacza, że mamy do czynienia ze słodyczą i grzecznością. Głos nadal ma drapieżny i "brudny", ale już nie ucieka w growlingi (nota bene całkiem dobre). Muzyka natomiast oscyluje wokół klimatycznego metalu. Ciężkie gitary, średnie lub powolne tempa, frapujący nastrój. Nie brakuje tu jednak energii, żywiołu, porządnego czadu (choćby "Aureole" fantastycznie spajające siłę z melodią). Wszystko to okryto mgiełką mistycyzmu, niesamowitym, tajemniczym nastrojem. Gitary brzmią surowo i "nieokrzesanie", a jednocześnie majestatycznie. Melodie umiejętnie wpleciono w solidny ciężar i brud. Na szczególną uwagę zasługują specyficzne klawisze, niby "brzdąkające" gdzieś w ponurym tle, a jednak tak mocno wybijające się na pierwszy plan ("Moonlight Adorns"). Poza tym podczas tej zabójczej tułaczki natknąć się można na ślady szczerego piękna, autentycznej delikatności - szczególnie w "Oceans Rise", "These Deepest Feelings" i "Warm Summer Rain". W tych dwóch ostatnich utworach pojawia się znajomy kobiecy głos. To kolejne wspomnienie z przeszłości, swego wokalu użyczyła tu bowiem niejaka Ruth, dobrze znana z wczesnych dokonań Anathemy.
Patrząc na wszystko z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że dobrze się stało, że drogi Darrena i Klątwy się rozeszły. Dla wielu bowiem Anathema stała się wielka właśnie po tej korekcie personalnej. Niestety panu White już nigdy nie udało się stworzyć czegoś równie przekonującego jak "Awaken".