- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Bliss "Sin to Skin"
Namnożyło się ostatnio zespołów grających w doomowo-gotyckich odcieniach. Niestety większość z nich to tylko marne kopie My Dying Bride lub następcy niedoścignionego Paradise Lost. Ale czasem w potoku żenującej wtórności można znaleźć coś niezwykle interesującego. Na przykład Bliss.
Zanim natknęłam się na "Sin to Skin" sporo czytałam na temat Bliss. Dość często porównywano ją do Paradise Lost, Type O Negative, nawet do Sisters of Mercy i Depeche Mode. Metal, gotyk, dark wave, elektronika... - to właśnie miało wypełniać "Sin to Skin". Moja wyobraźnia zdążyła naszkicować sobie szkielet twórczości Bliss. A mając takie porównania, naciskała głównie na melodyjność, delikatność, melancholię... Tymczasem... no właśnie, Bliss gra zupełnie inaczej. Nie wiem dlaczego tyle razy porównywano ich do Paradajsów i Type'ów. Na pewno gdzieś głęboko słychać fascynacje tymi kapelami, ale z drugiej strony ukazuje się nieco odmienny świat. Wbrew pozorom nie jest to płyta, która wchodzi od razu, zaraz po pierwszym przesłuchaniu. Być może to ja popełniłam błąd, spodziewając się po nich kojących melodii i romantycznej wzniosłości. Muzyka Bliss wcale nie jest umelodyjniana do bólu, co nie oznacza, że w ogóle pozbawiona jest chwytliwości. Owszem są melodie, ale na odległość iskrzy od nich agresją i przeszywającym chłodem. Panowie nie zapomnieli czym jest metal (METAL, a nie popkowate granie, do którego dąży teraz tak wiele niegdyś mocnych kapel) i jak wydobyć z gitar przyzwoicie ciężkie dźwięki. Kilka motywów z "Sin to Skin" przywołuje nawet skojarzenia z grungem i z psychodelią! Doskonale to słychać w refrenach "Sinistre Divine", czy "Forever Blackened Embrace". Przez cały czas w tle czai się drapieżny, a chwilami (jak w "Slavonic Night") nieco nerwowy nastrój. Całość okrywa mroczny klimat, kreowany głównie przez klawisze i elektronikę, skłaniającą się ku dark wave ("Eyes Dressed in Velvet"). Dzieje się tu bardzo wiele - muzyka Bliss wnika w najciemniejsze zakamarki podświadomości ("Forever Blackened Embrace"), kreuje nieświęty nastrój ("Moon Waltz"), czasem oplata zmysły emocjonalnym powiewem romantyzmu ("Death in Love"). Raz mocna, ciężka, bezlitosna ("Another Night, Another Darkness", "Sinister Divine"), innym razem delikatna, leniwa, piękna ("Slavonic Night"). Raz typowo metalowa, innym razem bardziej depeche'owa ("Eyes Dressed in Velvet")... Moim ulubionym kawałkiem na tym albumie jest "Another Night, Another Darkness", który przez cały czas przypomina mi najwspanialsze lata Paradise Lost - ta ciężka, solidna sekcja. Szkoda, że pewne rzeczy mogą zostać tylko wspomnieniem...
Rozczarowałam się "Sin to Skin", ale było to rozczarowanie bardzo pozytywne. Spodziewałam się melancholijnego potopu, a w zamian dostałam płytę pełną gotyckiej mroczności, drapieżnej furii i solidnego metalu. Bliss dowiódł, że nie jest jeszcze jednym doomowo-gotyckim zespołem kopiującym to, co już było. Dowiódł, że nawet Mistrzowie czasem muszą pochylić czoło wobec swych podopiecznych.
Materiały dotyczące zespołu
- Bliss