- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Black Sabbath "Tyr"
Przyznam, że nie jestem fanem okresu twórczości Black Sabbath z Tonym Martinem na wokalu. Sama barwa jego głosu jest całkiem przyjemna, jednak był to czas niemocy twórczej Iommiego. Do dziś nie mogę słuchać w całości fatalnych "The Eternal Idol" i "Forbidden" oraz kiepskich "Headless Cross" i "Cross Purposes". Zabierając się za "Tyr" byłem niemal pewny, że moje uszy przeżyją zderzenie czołowe z kolejną nieudolną próbą uratowania nazwy Black Sabbath, a to przecież było w tamtym okresie nie lada wyzwaniem. Faktem jest, że "Headless Cross" poprawił nieco nastroje, ale Sabbsi mieli spore problemy z zapełnianiem sal koncertowych (część występów w USA w 1989 i 1990 roku zespół był zmuszony odwołać), a większość recenzentów nie pozostawiała na nich suchej nitki. Wydanie "Tyr" nie poprawiło tego stanu rzeczy, jednak muzycznie ten album przebija wszystkie wydawnictwa z Martinem w składzie, zaryzykuję nawet, że to jeden z najlepszych albumów Black Sabbath w ogóle.
Na "Tyr" zespół zrezygnował z tematyki związanej z diabłem itp. i odniósł się tym razem do mitologii nordyckiej, która jest głównym tematem wydawnictwa. Sami muzycy zaprzeczają jednak, że "Tyr" jest concept albumem. Tytuł płyty odnosi się do jednego z głównych mitologicznych bogów nordyckich - Tyr jest bogiem m.in. wojny, honoru i sprawiedliwości. Na płycie znajdziemy również odniesienia do Biblii ("Jerusalem" i "The Sabbath Stones"). Do dziś nie potrafię zrozumieć, dlaczego ten album nie osiągnął sukcesu. To wydawnictwo jest przepełnione przecież znakomitymi melodiami, które budują wspaniały klimat i mroczną atmosferę. Tony Martin wspiął się tutaj chyba na wyżyny swoich umiejętności wokalnych. Odnoszę także wrażenie, że pozbył się maniery Davida Coverdale'a, co wielokrotnie mu zarzucano.
O wiele wyżej cenię "Tyr" niż wydany dwa lata później "Dehumanizer", często zresztą przeceniany. Nie chcę urazić sympatyków tego drugiego, ale uważam, że "Tyr" jest ostatnim bardzo dobrym albumem Black Sabbath. Owszem, "Dehumanizer" przyniósł spory sukces, największy od czasów "Born Again", jednak dla mnie ważniejszym czynnikiem, wpływającym na osąd, jest muzyka, a ta wydaje się być lepsza na "Tyr". Płyta nie ma też nic wspólnego ze starym obliczem zespołu. W zasadzie ciężko doszukać się na niej jakichkolwiek nawiązań do wcześniejszej twórczości grupy, co wychodzi jednak zdecydowanie na plus. Czuć świeżość i nowe pomysły, dlatego właśnie tak bardzo cenię ten album.
Otwierający "Anno Mundi" jest już wystarczająco dobrym zwiastunem. Utwór zaczyna się spokojnymi dźwiękami gitary Tony'ego w towarzystwie chórku posługującego się łaciną - "Spiritus Sanctus Anno Anno Mundi". "Spiritus Sanctus" znaczy "święta dusza", natomiast "Anno Mundi" oznacza "w roku na świecie". Kompozycja utrzymana jest w średnim, a nawet wolnym tempie, co jest w tym przypadku dodatkowym atutem. Wydaje się dzięki temu, że utwór "waży" dużo więcej i stara się przygniatać słuchacza swoją ciężkością. Słychać, że Martin jest naprawdę w wybornej formie i potrafi zadziwiająco wysoko operować głosem. Gorzej spisywał się już na trasie, choć dobrych momentów nie brakowało.
Odmienny nastrój prezentuje "The Lawmaker". Bardzo energiczny i żywiołowy kawałek, zdecydowanie najszybszy na płycie. Niweluje mroczny nastrój, który wprowadził "Anno Mundi". To samo tyczy się kolejnego, bardzo przebojowego i melodyjnego "Jerusalem". W "The Sabbath Stones" muzycy ponownie wprowadzają słuchacza w ponury klimat. Iommi dawno nie wymyślił tak dobrego riffu, jak w tym numerze. Nie ma w tym stwierdzeniu grama przesady. Właśnie ten utwór z otwierającym płytę "Anno Mundi" są moimi faworytami, co nie oznacza, że pozostałe odstają poziomem. Te dwa są jednak niepowtarzalne, ale w pewnym sensie do siebie podobne. To także najdłuższe kompozycje na płycie.
Następnym utworem jest instrumentalna miniatura "The Battle Of Tyr" rozpoczynająca trylogię, która traktuje o nordyckich bogach. Zgrabnie łączy się z nastrojowym "Odins Court", gdzie partię akustycznej gitary dopełnia już śpiew Martina. Utwór ten równie płynnie przechodzi w "Valhalla", kolejny wyjątkowo przebojowy moment na "Tyr".
W przedostatnim kawałku Iommi i spółka znacznie spuszczają z tonu i raczą odbiorcę balladą w postaci "Fells Good To Me". Nie jest to jakieś wybitne osiągnięcie, ale całkiem przyjemnie się słucha i z łatwością można przebrnąć przez te prawie sześć minut. Muszę zwrócić uwagę na fakt, że "Tyr" to wyjątkowo chwytliwy album. Znajdziemy tutaj mnóstwo wpadających w ucho melodii. Jednocześnie niesie ze sobą pewien niepokój. Takim typowym "powerem" jest zamykający płytę "Heaven In Black". Stylistycznie zbliżony do "Jerusalem" i "Valhalla", z których bije przebojowością.
Jestem bardzo mile zaskoczony tym albumem. Zacząłem już wątpić w to, że Iommi będzie potrafił skomponować jeszcze coś wartościowego, a tutaj taka miła niespodzianka. Szkoda, że nie przełożyło się to na sprzedaż, przez co kryzys w szeregach grupy był dalej zauważalny, a wizerunek kapeli wciąż pozostawał mocno nadszarpnięty.
Polecam odkopać ten album i brać się za słuchanie. To kawał solidnego heavy metalu z surowym brzmieniem i głośnymi bębnami śp. Cozy'ego Powella. Może brakować jakichś wyróżniających się solówek Tony'ego, ale "Tyr" na tle dyskografii Black Sabbath i tak wypada naprawdę świetnie.
"13" nawiązuje do starego stylu w nowoczesnym sosie. Wróciłem do tej płyty po latach i podoba mi się dużo bardziej niż gdy ją wydali.
Moim zdaniem "Tyr" to bardzo udany album, no i niedoceniony do dziś jak widać, może nie genialne, ale dobre, równe kompozycje, bez wyraźnych mielizn jak zdarzało się wcześniej, nie twierdzę że to najlepsza płyta w epoce po Ozzym, ale jak dla mnie zdecydowanie najlepsza z Martinem na wokalu. Co do brzmienia, kwestia gustu, mi się podoba, a zwłaszcza oczywiście potężna perkusja nieodżałowanego Cozy'ego Powella.
8/10
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
All My Life "All My Life"
- autor: RJF
Megadeth "Youthanasia (reedycja)"
- autor: Mateusz Liber