- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Black Sabbath "Sabotage"
"Sabotage" to zdecydowanie najmniej doceniany album Black Sabbath. Wiele osób twierdzi, że po wydaniu "Sabbath Bloody Sabbath" zespół spoczął na laurach i potem nic ciekawego już nie osiągnął. Stwierdzenie to jest dość mocno rozpowszechnione, jednak jest to kompletna bzdura, która w większości przypadków wynika z braku znajomości opisywanego wydawnictwa. Znakomita forma grupy z poprzedniego albumu została bowiem utrzymana, a w dwóch przypadkach jest chyba jeszcze wyższa...
Wokal Ozzy'ego jest tutaj lepszy niż kiedykolwiek, wystarczy posłuchać jego "yeah" z "Symptom Of The Universe" i z "Thrill Of It All", aby się o tym przekonać. Riffy Iommiego wciąż zachwycają niesamowitą energią i finezją, a solówki są szybkie jak nigdy dotąd. Od początku do końca albumu muzyka pełna jest niesamowitej energii i czadu, widać, że chłopaki wciąż lubią to, co robią.
Płyta zaczyna się od krótkiej wyliczanki ze studia: "one, two, three, four" i jazda... Iommi dynamicznie wchodzi ze świetnym, mocnym, lecz jednocześnie bardzo melodyjnym riffem i rozpoczynamy "Hole In The Sky". Ozzy świetnie się wydziera (zwłaszcza w refrenie), a jak pokazuje chociażby tytułowy utwór z poprzedniego albumu, całkiem nieźle wtedy śpiewa. Ponadto piosenka zachwyca również pod względem gitarowym - Tony jak zwykle pokazuje klasę. Od razu możemy ten kawałek wliczyć w poczet sabbathowych perełek. Potem nastaje chwila oddechu przy akustycznym "Don't Start (Too Late)". Tym razem, w odróżnieniu od podobnych utworów z poprzednich wydawnictw zespołu, słyszymy samą gitarę akustyczną (bez żadnych klawiszy). Warto dodać, że utwór różni się także od swoich poprzedników szybszym tempem.
Nie zdążyliśmy odtechnąć, a tu Sabbaci znienacka atakują nas kapitalnym riffem i rozpoczynamy "Symptom Of The Universe" - następny klasyk pochodzący z tego albumu. Znów zachwyca Ozzy na wokalu i Iommi na wiośle, którego motywami gitarowymi z tego utworu spokojnie można by obdzielić kilka piosenek. W solówkach niekwestionowany "król riffów" pędzi przed siebie, jak nigdy dotąd, aby niespodziewanie zwolnić tempo i wprowadzić do gry "pudło", kończąc nim piosenkę. Super! Niestety kolejny numer to prawie dziesięcominutowy koszmar o wdzięcznym tytule "Megalomania". Dłuży się to niemiłosiernie i strasznie nudzi, ale cóż... każdemu zdarzają się wpadki. Potem jest już tylko lepiej.
Oto mamy kolejny świetny riff ("Supertzar"), lecz zamiast Ozzy'ego słyszymy... chórek dublujący melodie grane na gitarze, w kółko wyśpiewując "aaaaaaaaaaaaaaaa" . Brzmi to naprawdę rewelacyjnie! Chłopaki rzeczywiście lubią eksperymentować, a skoro świetnie im to wychodzi, to czemu nie...? Po raz kolejny udowadniają, jak wszechstronnym są zespołem.
Wracamy jednak do starych dobrych zagrywek riffowych. "Thrill Of It All" zachwyca kapitalnym wstępem z doskonałym gitarowym solem, przechodzącym w świetną linię melodyczną z charakterystycznym "klaskaniem" (podobnym do tego, jakie zastosował później Queen w "We Will Rock You"). Potem "Am I Going Insane", drugi "kawałek" zespołu w całości skomponowany przez Ozzy'ego. Wokalista po raz kolejny oparł się na syntezatorowym brzmieniu, tworząc kapitalny utwór o świetnych, łatwo wpadającej w ucho melodii i refrenie. Na sam koniec słyszymy złowieszcze chichoty i tym ciekawym akcentem rozpoczynamy ostatni utwór z albumu. Jest on poświęcony nieustającym problemom zespołu z menedżerami i stanowi "rozliczenie" się z całym tym nieprzyjemnym towarzystwem. Wystarczy dobrze wsłuchać się w tekst, który Ozzy wyrzuca z siebie z niezwykła złością, a przekonamy się, jak wiele chłopaki mają im do zarzucenia. Mamy tutaj prawdziwą "minioperę" - liczne zmiany tempa, melodii, linii wokalnych, pojawienie się pianina i gitary akustycznej... Wyszedł z tego całkiem fajny utwór. Zespół z niezwykłą klasą załatwia porachunki z tym, co tu ukrywać, paskudnym towarzystwem...
A teraz zgłaszamy sprzęt grający na maksa, aby po chwili usłyszeć Billa Warda wyśpiewującego przez 30 sekund utwór "Blow On The Jug". Możemy go usłyszeć na większości wydań "Sabotage". Jest to taki fajny "żarcik" realizatorski, którego całkiem przyjemnie się słucha.
Myślę, że "Sabotage" spokojnie możemy zaliczyć do poczetu "wiekopomnych" dzieł Black Sabbath. Jest to jednocześnie ostatni album grupy z Ozzym w składzie, na którym dominują mocne metalowe utwory, oparte na ciężkich riffach Iommiego. Po "Sabotagu" chłopaki skierowali się bowiem ku lżejszym odmianom muzyki. Ale to już zupełnie inna historia...
P.S są gusta i guściki mnie na przykład nie podoba się vol.4.
Pozdrawiam wszystkich fanów Black Sabbath
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Iron Maiden "Piece of Mind"
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
All My Life "All My Life"
- autor: RJF