- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Black Sabbath "Dehumanizer"
Po etapie związanym z albumem "Tyr", Tony Iommi odnowił kontakty z Geezerem Butlerem, a ten z kolei, po jednym z koncertów zespołu Dio, wychylił flaszkę z "małym wielkim" Ronniem. W ten sposób, od słowa do słowa, udało się starym znajomym dogadać i Black Sabbath powrócił w składzie znanym z płyty "Mob Rules", ponieważ Ronnie wziął na pokład swojego nadwornego bębniarza - Vinny'ego Appice'a.
Dzięki rekomendacji Briana Maya, na stołek producenta nowej płyty, którą zatytułowano "Dehumanizer", wskoczył Reinhold Mack. Miał on w swoim portfolio współpracę m.in. z Queen przy kilku ich płytach. Z niemieckim producentem Black Sabbath nagrał swój najcięższy album. Okazało się, że dla wielu starych fanów "Dehumanizer" był zbyt ciężki i mroczny. W 1992 roku młodzi entuzjaści modnego wówczas grania z Seatlle też się do tego krążka nie dali przekonać, bo jeśli w niektórych zespołach grunge'owych pobrzmiewały echa sabbathowe, to były to raczej hardrockowe wpływy pierwszych płyt z Ozzym na wokalu. Tak więc miał ten krążek pecha, bo nie trafił w dobry dla siebie czas.
Black Sabbath nagrywał różne płyty. Niektóre bardziej pasowały do zespołu o takiej nazwie, a inne mniej. "Dehumanizer" jest zdecydowanie w tej pierwszej grupie. Więcej - ta płyta to Black Sabbath do sześcianu. Co to jest początek do "After All (The Dead)", jak nie The Blackest Sabbath? Dominująca na "Dehumanizer" ciemna kolorystyka wciąga, jak czarna dziura. Dodajmy do tego mistrzowską klasę w aranżacjach oraz mnogość smaczków umieszczonych przez podstawowy skład i klawiszowca Geoffa Nichollsa. Rezultat jest taki, że każdy utwór na "Dehumanizer" to czarna perła. Weźmy np. taki numer, jak "Master Of Insanity" - ileż jest w nim zawarte i jak swobodnie to wszystko połączono, a jaka jest w nim siła? Inne utwory poziomem nie odbiegają od "Pana Obłędu", a ich kolejność na albumie i związane z tym zmiany napięcia nie pozwalają zastygnąć słuchaczowi.
Tony Iommi pokazuje na "Dehumanizer" swój arsenał: delikatna gitara akustyczna w "Too Late", bluesowe wpływy na początku "I", motoryczna jazda w "Time Machine", wirtuozeria w tworzeniu atmosfery i stutonowy ciężar w "After All (The Dead)", zajebiste dogrywki w "Sins Of The Father", iskrzące solówki np. w "Computer God" i oczywiście wypasione riffy w każdym kawałku. Jeden znajomy stwierdził kiedyś, że Iommi na okładce swojej autobiografii wygląda jak kardynał Richelieu. Na "Dehumanizer" Iron Man ma tyle pomysłów, co Richelieu hugenotów na sumieniu.
Geezer Butler, czyli "the gloomy one", szyje bas marzenie. Kiedy trzeba, to wzmacnia gitarę - np. w "Master Of Insanity". Innym razem wylewa bulgot, na którego powierzchni unosi się gitara i wokal - tak dzieje się np. w środkowej części "Too Late". Posłuchajcie, jak ponurak wędruje po gryfie w refrenie "Buried Alive". Wielu perkusistów w metalu porównywanych jest do karabinu maszynowego. Tymczasem Vinny Appice to prędzej trebusz niż karabin. Naparza z taką mocą, jakby w bicepsie miał tyle, co J. Lo w biodrach. Wewnątrz czaszki też mu niczego nie brakuje. Posłuchajcie na przykład, jak inteligentnie gość reaguje na gitarę Tony'ego w "Time Machine".
Do Ronniego Jamesa Dio pasuje, jak ulał cytat z "Pana Wołodyjowskiego": "Dał ci Bóg mizerną postać. Jeżeli ludzie nie będą się ciebie bali, to się będą z ciebie śmiali". W myśl tej zasady, Dio sączy złowieszczy jad, aby lud z trwogi drżał. W numerze "Too Late" Ronnie osiągnął absolutne mistrzostwo. Pytanie: "can you feel the touch of evil?", padające w tym utworze, wywołuje ciary na plecach. Poza tym, kto inny wymyśliłby do riffów z "Letters From The Earth" taki wokal, jak Dio?
Do ciężkiej muzy dodano odpowiednie teksty. Geezer Butler przy okazji tego albumu wspominał: "Prosiliśmy Ronniego, by zapomniał o tym, o czym pisał w przeszłości, by dał spokój różnym smokom i gadom". Faktycznie smoki odleciały za horyzont. Zamiast tego mamy np. socjologiczne spostrzeżenia ("Computer God" oraz "TV Crimes"). Niesamowite wrażenie robi tekst do "I". Wygląda to na deklarację kogoś, kto idzie na wojnę z całym światem. Przytoczę fragment szczególnie "urokliwy":
"I am virgin
I am whore
Giving nothing
The taker
The maker of war"
Mocny tekst do mocnej muzyki. Ta muzyka to heavy metal. Nie chodzi w tym momencie o przegródki, tylko o dosłowność określenia ciężki metal. "Dehumanizer", na tle pozostałych płyt Black Sabbath, jest ciężki jak czołg Challenger 2. Jest w słuchaniu tego albumu jakaś perwersyjna radość z przynależenia do straceńców rozjeżdżanych na własne życzenie. Ludzi, którzy biorą sobie do serca fragment tekstu piosenki "Sins Of The Father", gdzie Dio śpiewa: "I see the diamonds but you only see the rock". To jest odpowiedź dla tych wszystkich, którzy wątpią w moc "Dehumanizer".
nie podchodzi mi granie BS z Dio.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Death "The Sound of Perseverance"
- autor: Rock'n Robert
- autor: Sanitarium
Metallica "...And Justice For All"
- autor: Didejek
Iron Maiden "Seventh Son of a Seventh Son"
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
- autor: Elwood
Megadeth "Endgame"
- autor: Megakruk
Slayer "South of Heaven"
- autor: Trygław