- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Black Dust "Black Dust (demo)"
Są na tym świecie rzeczy, które mimo zmieniających się trendów, rozwoju technologicznego itd., zawsze znajdą swoich fanów, odbiorców czy konsumentów. Dobre piwo, walki bokserskie, jeździectwo, szydełkowanie... oraz rock mocno w bluesie zakorzeniony. Takiego rocka gra, na razie mało znana, grupa z Krosna o nazwie Black Dust i właśnie w łapy trafiła mi jej debiutancka EP-ka demem będąca.
Black Dust wydawać się może nazwą oklepaną, ale nie mogłem sobie przypomnieć innej kapeli, która tak by się nazywała. Poszperałem w necie i znalazłem nieistniejącą już grupę z Francji o takiej nazwie i jakichś niemieckich młóckarzy, ale nie są to znaczące ekipy. Szperałem dalej i się dowiedziałem, że black dust to slangowe określenie na sproszkowaną fencyklidynę - psychodeliczną substancję psychoaktywną. Nie wiem, czy to od niej chłopaki z Krosna wzięli nazwę, ale wątpię, bo psychodelii w ich muzie nie jest zbyt wiele.
Jak na demo kapeli z krwi i kości grającej rocka (czasem w wersji hard) z mocnymi wpływami bluesa i nieco mniejszymi funku, to materiał ten brzmi całkiem dobrze. Instrumentaliści nie są jakoś cudownie uzdolnionymi wymiataczami, ale jako kolektyw radzą sobie nieźle. Tymek Oleniacz to gitarzysta czujący bluesa, klawiszowiec Szymon Kontra fajnie bawi się barwami, pałker Jonasz Kubaszczyk wprawia słuchacza w gibanie. Jedynie gra Szymona Szepelaka na basie, najczęściej ograniczająca się do dublowania linii gitary czy klawiszy, nieco grzeszy nudą. Na pewno sporym atutem zespołu jest barwa głosu Krzyśka Labuta. Głęboka, ale przybrudzona - ogólnie rzecz biorąc zajebista. Wokaliście brakuje tylko większego poczucia wolności w podejściu do linii melodycznych. Zważywszy, że jest bluesrockowym śpiewakiem, to rzadko się nimi bawi rozciągając je albo przyprawiając dodatkami potęgującymi emocje. Jeszcze nie ma tego, co słychać w nagraniach Ryśka Riedla czy Paula Rodgersa. Wierzę jednak, że to przyjdzie z czasem. Jeszcze dwa rozwody, trzy detoksy, pięć eksmisji i gość będzie wielki (żartuję oczywiście, ale wiadomo o co chodzi).
Najlepsze w graniu Black Dust jest to, że ich piosenki to nie jakieś bułeczki na schematach wypieczone. Krośnianie Ameryki może nie odkrywają, ale potrafią robić ciekawe i wpadające w ucho piosenki, przy których niekiedy można pohulać, a niekiedy człowiek się wzruszy. Bardzo dobrze, że teksty są po polsku, a Krzysiek najczęściej śpiewa tak, że pasuje to do ich treści. Na minus wyróżnia się tylko utwór "Cichy głos", gdzie wokal jest za mało desperacki z perspektywy tekstu. Reszta kawałków wypada już lepiej, szczególnie: naturalnie rozwijający się "Ostatni sen" z kapitalnym, symbolicznie urwanym zakończeniem oraz "Schody" - świetny rasowy numer, jakiego nie powstydziłyby się najbardziej uznane zespoły.
Muszę przyznać, że karteczka (ten, kto zamówił CD, wie o czym mowa), którą zespół dołączył do płyty miło połechtała moją próżność słuchacza, ale i bez tego szczerze polecam sprawdzić ten materiał Black Dust wszystkim fanom rocka przesiąkniętego bluesem. Czekam na następne nagrania tej kapeli. Intuicja mi mówi, że warto.