- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Black Country Communion "2"
Wysypało nam supergrup w ostatnim czasie aż miło - SuperHeavy, Them Crooked Vultures, Chicken Foot, no i wreszcie Black Country Communion. Zespół istnieje od 2010 roku i ma w składzie nie byle jakich muzyków: Derek Sherinian (eks Dream Theater), Glenn Hughes (m.in. Deep Purple, Black Sabbath, Trapeze), Jason Bonham (syn wiadomo kogo), Joe Bonamassa (rewelacyjny gitarzysta znany głównie z dokonań solowych). Panowie w niespełna 9 miesięcy od wydania debiutanckiego albumu postanowili stworzyć kolejny, który jest przedmiotem tej recenzji. Okazuje się, że nie zabrakło im pomysłów na wypełnienie krążka.
Na płycie zatytułowanej "2" mamy 64 minuty rewelacyjnej muzyki utrzymanej, podobnie jak na debiucie, w duchu hard rocka lat 70 i bluesa. Już od początkowych dźwięków otwierającego wydawnictwo "The Outsider" wiadomo, że źle być nie może. Ten utwór to granie z gruntu "purpurowe", okraszone genialnymi solówkami Joe Bonamassy na gitarze i Dereka Sheriniana na klawiszach.
"Man In The Middle" przywodzi (podobnie jak kilka kolejnych utworów) skojarzenia z muzyką Led Zeppelin. Rwane riffy, świetny wokal Hughesa. Trzeci na płytce "The Battle For Hadrian's Wall" ma za motyw przewodni akustyczny riff, który w refrenie zamienia się w mocne gitarowe wejście. W połączeniu z organami brzmi intrygująco. Gitara akustyczna również przypomina twórczość dawnej kapeli Johna Bonhama, ojca Jasona. Mnie ten kawałek kojarzy się też mocno z solowymi dokonaniami Joe Bonamassy, pewnie ze względu na wokal.
Pora na najlepszy na krążku "Save Me". Utwór także utrzymany w duchu Led Zeppelin, choć tu słyszalne są również echa twórczości Whitesnake. Tajemniczy początek, świetny motyw przewodni stworzony przez Bonhama i rewelacyjny refren. Trzeba przyznać, że w tej właśnie kompozycji wokal Glenna Hughesa po prostu miażdży. Kawałek uzupełniony przez wokalistę oraz klawiszowca o arabską ornamentykę wypada rewelacyjnie i jest w mojej opinii jasnym punktem albumu.
Jeśli miałbym porównać do czegoś piąty w kolejności "Spokestack Woman", to byłby to Deep Purple z okresu "Burn". Zwraca uwagę zwłaszcza pełne ognia solo gitarowe, ale jest tu więcej plusów, jak na przykład zadziorny jak zawsze głos Hughesa. W "Faithless" (drugim najlepszym numerze) jedyną gwiazdą jest Glenn. To on tworzy całą melodykę kawałka, na jego głosie oparty jest cały numer, reszta muzyków "robi" jedynie za tło. W drugiej części utworu fajnym orientalnym solo popisuje się Bonamassa, klimat podkreślają również klawisze. W "An Ordinary Son" znów mamy do czynienia z wokalnym dwugłosem. Współpraca obu panów wypada ciekawie, choć to Bonamassa jest głównym gardłowym, a ja dalej słysząc Joe'ego, słyszę jego zespół solowy (nie wiem, może tylko ja tak mam).
"I Can See Your Spirit" i "Crossfire" to kolejne ukłony w stronę Zeppelinów i Purpli. Ciężki poszarpany riff i świetna (choć króciutka) solówka sprawiają, że ten pierwszy, niezwykle dynamiczny numer zawłaszczył sobie całkowicie Bonamassa. "Crossfire" rozpoczyna delikatny wstęp, a później jest hardrockowa jazda z lekkim wytraceniem tempa w refrenie. Duży wkład w strukturę tego kawałka ma sekcja rytmiczna na czele z gitarą basową Hughesa. Kolejne bardzo dobre numery.
Słuchając "Little Secret" już od pierwszych dźwięków nie można mieć wątpliwości - toż to hołd złożony legendzie bluesa (nie tak dawno zmarłej), czyli Gary'emu Moore'owi. Powolny, przejmująco zaśpiewany przez Glenna - to chyba trzecia najlepsza piosenka na płytce. Nie zabrakło także typowych dla bluesa popisów solowych Bonamassy. Swoją drogą ten facet mieści się chyba obecnie w pierwszej dziesiątce gitarzystów świata. To, co wyczynia na "2", tylko to potwierdza. Krążek zamyka drugi bardzo spokojny numer, a mianowicie "Cold". Również bardzo udany, chwytający za serce kawałek, w czym po raz kolejny niemała zasługa świetnie śpiewającego Hughesa i wycinającego solówki Bonamassy.
Ten album jest z jednej strony wspaniałym powrotem do przeszłości, kiedy muzyka hardrockowa święciła triumfy, z drugiej wszystko tu brzmi świeżo i nowocześnie. Życzę Black Country Communion dalszych sukcesów, a słuchaczom więcej takich płyt. Hardrockowy krążek Anno 2011.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
All My Life "All My Life"
- autor: RJF
Megadeth "TH1RT3EN"
- autor: Mateusz Liber
- autor: Megakruk
Rainbow "Rising"
- autor: Dominik Zawadzki