- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Biohazard "Means To An End"
Wieść, że Biohazard nagrał płytę w klimacie "Urban Discipline" i "State of the World Address" nieco mnie zaniepokoiła. Obie powyższe pozycje to oczywiście klasyka uznawana za szczytowe osiągnięcie zespołu, ale takie wracanie do korzeni często kończy się tylko powielaniem starych pomysłów. Jak jest tym razem?
Nie da się nie zauważyć tej specyficznej aury, która rzeczywiście przywodzi na myśl nagrania z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych, choć "Means To An End" otwiera riff żywcem wyjęty z "Open Your Eyes" z poprzedniej płyty. Kompozycje i brzmienie bliższe są też ww. okresowi niż późniejszym eksperymentom. Prawdę mówiąc, "Means To An End" brzmi jak płyta nagrana po "State...", naturalna kontynuacja tamtej stylistyki.
Napisałem "kontynuacja", bo nie jest to szczęśliwie kalka. Brzmienie jest cięższe, ale nie tak ociężałe jak na "Uncivilization", ani nie tak napastliwe jak na "Kill Or Be Killed", za wyjątkiem może histerycznych wokali Billy'ego. W kompozycjach pojawia się kilka smaczków, jak zwolnienia w "Killing To Be Free", czy nieparzyste rytmy w "To The Grave". Poza tym to po prostu stary dobry Biohazard - mocny, zdecydowany hardcore.
Jeśli ktoś czekał na taki powrót do korzeni, "Means To An End" nie powinno go rozczarować. Dla mnie, mimo że to niewątpliwie dobra płyta, jest to jednak krok do tyłu po nowatorskim "Kill Or Be Killed".