- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Bill Ward "When The Bough Breaks"
Czytałem pewnego razu wywiad z Daray'em (Dariusz Brzozowski, perkusista znany z takich grup, jak Vesania, Vader czy Dimmu Borgir), a tam takie kwiatki: "Graliśmy wtedy w Hollywood. Patrzę ze sceny, że z boku postawili fotel skórzany i patrzę, jak jakiś starszy koleś na nim usiadł, myślę sobie, jakiś dziad pewnie sobie klapnął. Więc wlazłem na scenę i gram swoje. Po koncercie... Patrzę na tego faceta, starszy pan, ale to chyba nie on. W końcu mi powiedzieli, że to Bill Ward i ponoć zrobiłem się z miejsca purpurowy...". Co prawda bardziej purpurowy Daray mógłby się zrobić, gdyby nie rozpoznał Iana Paice'a (perkusista Deep Purple), ale tak też fajnie. Cytat ten uzmysławia, że mimo iż legenda Black Sabbath jest odkurzana co jakiś czas, to w niektórych jej kątach kurzu jest sporo. Wtargniemy więc do jednego z tych kątów dzisiaj z odkurzaczem, a potem niech każdy zadziała z odtwarzaczem.
Bill Ward to perkusista oryginalnego składu Black Sabbath. Poza działalnością w macierzystej grupie, nie był specjalnie aktywny, ale nagrał jednak trochę własnej muzyki. "When The Bough Breaks" to jego drugi album solowy. Co ciekawe, Bill Ward napisał muzykę i teksty, współtworzył aranże oraz zaśpiewał, ale jako perkusista na tej płycie wystąpił Ronnie Ciago. Przypomnijmy, że w sabbatowych piosenkach "It's Alright" z płyty "Technical Ecstasy" i "Swinging The Chain" z albumu "Never Say Die" można usłyszeć głos Warda na pierwszym planie. Więc to, że w działalności solowej stanął za mikrofonem wokalisty, nie powinno tak bardzo dziwić. Zresztą przypomina to trochę historię z Ringo Starrem (perkusista The Beatles) tyle, że Bill nagrał o wiele mniej solowych płyt niż Ringo, ale za to włożył w nie więcej serducha, bo Beatles dość często wyręczał się talentami kompozytorskimi przyjaciół.
Niestety, płyta "When The Bough Breaks", podobnie jak inne solowe Billa Warda, nie jest łatwo dostępna w Polsce. Mimo to warto poszukać, bo jest to bardzo dobry album. Zaznaczam, że nie trzeba być fanem Black Sabbath, żeby docenić i polubić tę muzykę. W zasadzie to niektórzy miłośnicy Sabbatów mogą być nawet lekko rozczarowani. Nie ma tu zbyt wielu riffów a'la Tony Iommi, Paul Ill na basie nie szaleje tak, jak Geezer Butler, a i wokalnie Bill to inna bajka niż Ozzy. "When The Bough Breaks" zawiera w największym uproszczeniu tzw. classic rock i stylistycznie bliżej tej płycie do albumów Sabbatów z drugiej połowy lat 70. niż do klasyków, takich jak choćby "Master Of Reality". Obok typowego rockowego instrumentarium pojawiają się też syntezatory, saksofon, różne perkusjonalia, mandolina, gitara Dobro, harmonijka ustna, a nawet wiolonczela. Grzechem byłoby nie wspomnieć o chórku sióstr Perry, które niejednemu refrenowi dodały takiej mocy, że powala.
Utwory na "When The Bough Breaks" są bardzo różnorodne. Otwierający "Hate" wyróżnia się mocarnymi dęciakami. Ta piosenka zarówno daje kopa, jak i w pewien sposób relaksuje. Do następnego utworu, zatytułowanego "Children Killing Children", nakręcono klip. Jest to spokojna piosenka oparta na gitarze akustycznej. Słychać w niej, że autor jest fanem The Beatles. Następny kawałek, "Growth", zaskakuje drżącym śpiewem Warda, który poza tym w refrenie barwą głosu przez chwilę przypomina Ozzy'ego. Jest tu też coś z klimatu Pink Floyd. "When I Was A Child" to świetny numer z kroczącym, bluesowym rytmem. Zawiera kapitalne zagrywki na harmonijce. Potem mamy rockową suitę "Please Help Mommy". Zaś w następnym "Shine" jest riff, który mógłby wymyślić Jerry Cantrell z Alice In Chains. W "Step Lightly" jedziemy nocą przez prerię, usłyszymy tu mocny chórek, kapitalną linię basu, lekko plemienne bębny i świetne dogrywki na gitarze. "Love And Innocence" to instrumentalny numer z gościnnym udziałem zespołu perkusyjnego Agape Beat. Stanowi tropikalne wejście w następny kawałek, zatytułowany "Animals", w którym Bill Ward błyszczy wokalnie. "Nighthawks, Stars And Pines" to ballada: genialna gitara w wykonaniu Keitha Lyncha, saksofon lekko dogrywa, kobiecy chórek rozkłada mnie na łopatki. A już w następnej piosence, "Try Life", Bill Ward śpiewa z manierą Davida Gilmoura. W zamykającym płytę i nieco przydługim utworze tytułowym - także pobrzmiewają floydowskie echa i jest nieco beatlesowsko.
"When The Bough Breaks" to zbiór piosenek ukazujących wrażliwość muzyczną Billa Warda. Cieszy to, że nie odcina on tu kuponów od tego, co osiągnął z Black Sabbath. Jeśli nie słyszeliście wcześniej jego dokonań solowych, to możliwe, że nieco się zdziwicie, ale może być to pozytywne zaskoczenie. Zwłaszcza jeżeli pozbędziecie się bagażu oczekiwań, że ma to być muzyka w klimacie np. kawałka "Under The Sun" z sabbatowej "Vol. 4". Bill Ward był wymieniany jako współautor większości utworów Black Sabbath z okresu klasycznego składu. Teraz wiem, że nie była to jedynie kurtuazja czy jakiś kumpelski układ. Ten facet potrafi po prostu pisać dobre piosenki.
Na wstępie przytoczyłem fragment wywiadu z Daray'em, gdzie wspomina on swoje spotkanie z Billem Wardem. Teraz przytoczę, co po tym spotkaniu powiedział w jednym z wywiadów Bill o Daray'u: "Ostatnio byłem na koncercie Dimmu Borgir - ich perkusista jest jak maszyna, czysty dynamit!". Miło, prawda? No i jak tu nie lubić Billa Warda? To niemożliwe.