- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Biffy Clyro "Revolutions: Live At Wembley"
Kilkanaście lat temu paru nastolatków rzępoliło sobie w garażu gdzieś na terenie szkockiego Ayrshire. I pstryk, mamy końcówkę roku 2010, trójka wychowanych na Nirvanie desperados z Biffy Clyro rejestruje koncert na "Wembley Arena" podczas swojej trasy po UK, a ostatni studyjny album grupy, "Only Revolutions", pokrył się na Wyspach platyną.
Ukazały się różne wersje koncertówki "Revolutions: Live At Wembley". Ja kupiłem standardową, na którą składają się CD i DVD. Lista utworów na tych krążkach jest taka sama, z tym że na DVD dodano intro. Koncert w wersji wideo jest poza tym przeplatany kilkoma przerywnikami zawierającymi ujęcia z trasy koncertowej. Jako bonus dołączono materiał z festiwalu "T In The Park", kilka piosenek i opowieści muzyków.
Płyta "Revolutions: Live At Wembley" została nagrana na trasie promującej "Only Revolutions", więc set lista zawiera wiele utworów z tego albumu - około połowa to piosenki właśnie z piątego studyjnej krążka Biffy Clyro. Kompozycje z przełomowego dla formacji wydawnictwa "Puzzle" (2007 r.) stanowią około ćwierć koncertu. Wcześniejsze albumy mają już bardzo skromną reprezentację: jeden kawałek z debiutu zatytułowanego "Blackened Sky" (2002 r.), dwa numery z następnej "The Vertigo Of Bliss" (2003 r.) i jedna piosenka z trzeciego "Infinity Land" (2004 r.). Zespół postawił na tę część repertuaru, która w ostatnich latach odniosła sukces komercyjny. Wcale się nie dziwię, że kują żelazo póki gorące.
Mimo że z biegiem lat coraz mniej w muzyce Biffy Clyro jest tej swoistej grunge'owej desperacji, to czad pozostał i ostało się nieco rytmicznych smaczków, dzięki którym grupa wyróżnia się na tle np. dość podobnie grających Foo Fighters. Świadczy o tym choćby kawałek "That Golden Rule" z ostatniej płyty. Tutaj można zadać pytanie: czy wersje koncertowe bardziej kopią cztery litery? Ogólnie rzecz biorąc tak - ale tylko trochę. Już w wersjach studyjnych utwory Biffy Clyro zawierały sporo gitarowego hałasu. Tutaj ten hałas został nieco uwypuklony, także dzięki pomocy gitarzysty Mike'a Vennarta, który pozostaje w cieniu tria, pamiętając o swojej roli muzyka wspomagającego. Wersje koncertowe bardzo mało się różnią od studyjnych. Wyjątkami są "Folding Stars" i "Machines", które na żywo wykonuje sam wokalista Simon Neil, akompaniując sobie na gitarze akustycznej. Także w piosence "Shock, Shock" zaszły zmiany, ale już nie tak duże: dodano balladowy wstęp i trochę gitarowego brudu w końcówce.
Kompozycje, gdzie w wersjach studyjnych słychać było smyki lub dęciaki, zostały tych ozdób pozbawione, ale nie straciły przez to charakteru. Np. "Living Is A Problem Because Everything Dies", choć brzmieniowo na żywo jest surowszy, to pozostaje świetnym utworem. Większość piosenek została jednak odegrana tak, jak na płytach. Tempa praktycznie takie same, żadnych improwizacji czy dodatkowych refrenów, solówek itp. Słychać, że zespół, będąc na fali, nie chce niczego spieprzyć. To asekuranctwo to największa wada wydawnictwa. Na plus muszę dodać, że chłopaki grają bardzo pewnie. Minimalne pomyłki, jeśli się już pojawiają, nie wiem, czy nie są umyślne. Np. "Who's Got A Match?" ma małą zmianę w tekście drugiej zwrotki, ale może Simon zrobił to dla jaj? W każdym razie wyszło zabawnie.
Koncert ma bardzo fajny przebieg. Zaczyna się idealnym na wejście hiciorem "The Captain". Potem przyspieszenie w "Booooom, Blast & Ruin". Następne utwory, choć zróżnicowane, to najczęściej ze sporą dawką energii, aż do piosenki "Folding Stars", która otwiera spokojną część koncertu. Refleksyjny nastrój ma swoją kulminację w utworze "Machines", którego zapis na DVD każda fanka Biffy Clyro musi zobaczyć przed śmiercią! Przebudzenie następuje wraz z luzackim "Who's Got A Match?". Znowu rockowy piec się nagrzewa i grzeje już do końca. Występ kończy się hiciorem "Mountains".
Pochwalić należy Chrisa Lord-Alge'a, który świetnie zmiksował ten album. Dobrze uchwycono publiczność będącą na tym koncercie. Także DVD przyjemnie się ogląda, mimo iż jak na mój gust zbyt wiele jest ujęć w zwolnionym tempie, przez co czasami bardziej przypomina to zbiór koncertowych teledysków niż koncert jako taki. Ale dziewczyny na widowni piszczą, więc fajnie jest, a ja sobie podziwiam dziarę na lewym ramieniu Jamesa Johnstona. Czekam jednak na taką koncertówkę Biffy Clyro, na której usłyszę zespół bawiący się swoimi utworami. Piosenki mają świetne, sceniczny image też fajny, grać potrafią. Niech wrzucą teraz trochę więcej luzu, to będzie zajebiście.