- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Beyond Twilight "For The Love Of Art And The Making Part 1-43"
"For The Love Of Art And The Making Part 1-43" to trzeci album Beyond Twilight, zespołu dowodzonego przez Finna Zierlera. I album ten mógł być dziełem wyjątkowym, gdyż koncepcja, którą postanowił wprowadzić w życie jej lider, jest zupełnie niespotykana i zaskakująca. Płyta składa się z jednej, trzydziestosiedmiominutowej suity, w której mieszają się ze sobą elementy powermetalu, progmetalu i rocka, a wszystko doprawione jest symfoniczną posypką. To, co jednak najciekawsze, to fakt, iż suitę tą rozbito na 43 bardzo krótkie utwory w taki sposób, by współgrały one ze sobą zarówno puszczone po kolei, jak i z funkcją "random". W efekcie możnaby słuchać albumu dziesiątki razy, przy każdym podejściu mając inaczej poukładane muzyczne puzzle.
Genialne? TAK! Trudne? TAK i to piekielnie! Możliwe były właściwie tylko dwa wyjścia: albo powstanie muzyczne arcydzieło, albo chaotyczny misz-masz, w którym ciężko będzie się połapać. "For The Love..." niestety jest tym drugim przypadkiem... Podstawowy problem to brak spójności. Suita wcale nie brzmi jak jeden zwarty numer, ale jak zlepek nijak ze sobą nie korespondujących muzycznych fragmentów. Jak tylko uda się zaczepić ucho na jakiejś fajnej zagrywce, mamy brutalne cięcie (na całym albumie raptem kilka "przejść" pomiędzy utworami jest zrobionych w "łagodny" sposób, większość wyraźnie rzuca się "w uszy") i kolejny motyw, który przechodzi w następny i następny. Dzieje się to wszystko tak szybko, że żaden z nich nie ma szansy zadomowić się w głowie. Takie "pocięcie" i poplątanie sprawia wrażenie przerostu formy nad treścią, skutkuje trudnością w odbiorze, momentami wywołując wręcz irytację. A sam album jawi się jako "matematyczny" i naciągany twór kompletnie pozbawiony emocji, niezależnie czy słuchamy albumu normalnie czy używając opcji losowego odtwarzania.
Zespół porwał się na piekielnie trudne zadanie i nie podołał mu. Ciekawe składniki i genialny przepis nie wystarczyły do przygotowania mistrzowskiego muzycznego dania, a w porównaniu ze świetnym, wypełnionym wolnymi i mrocznymi numerami debiucie "The Devil's Hall Of Fame" oraz praktycznie równie dobrym, niemal stricte progmetalowym "Section X", płyta wypada bardzo blado.