- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Beyond Fear "DTO."
Tim Owens powinien wręczyć Robowi Halfordowi duży prezent, za to że ten swego czasu opuścił Judas Priest. Pozwoliło to bliżej nieznanemu wokaliście zabłysnąć. Dzięki temu, gdy Halford postanowił powrócić do swojej macierzystej kapeli i Ripper musiał odejść z Judasów, to - jako wokalista znany i uznany - zaraz dostał propozycję dołączenia do Iced Earth. Z nimi nagrał świetny album (to moje zdanie - opinie o "The Glorious Burden" są mocno podzielone), a następnie udało mu się wydać album z "własną" kapelą, nazwaną Beyond Fear.
Muzyka, która znalazła się na debiutanckim albumie zespołu, to klasyczny heavy metal. I to tak klasyczny, że aż do przesady. Bo niestety słuchając "DTO." ma się ciągle jakieś skojarzenia a to z Bruce'em Dickinsonem, a to z Angel Dust ("The Human Race"), a przede wszystkim z Judas Priest (trochę grania w duchu "Painkiller", tyle, że brakuje ognia; trochę "Jugulator"). Efekt jest taki, że ma się wrażenie obcowania z muzyczną kalką, w dodatku pozbawioną ikry, która jest przecież nieodzowna w heavy metalu. Do samego wokalu Owensa odnosi się to może w nieco mniejszym stopniu, niż do całości muzyki, ale i tak Ripper nie jest tu do końca sobą, bo jak nigdy wcześniej brzmi on tu jak kopia Roba. Są na płycie numery dobre (otwierające "Scream Machine", mocarne "Coming At You", wolne i ciężkie "I Don't Need This" czy "My Last Words"), ale niestety pozostałe są dość słabe lub co najwyżej przeciętne. Takie sobie aranżacje, mało poweru i pomysłów.
Może drugi album Beyond Fear przyniesie jakieś bardziej pozytywne niespodzianki...
W erze nu-metalowego shitu, łączenia metalu z innymi gatunkami pokroju country i dorzucania do tego dźwięku obieraczki do ziemniaków ta płyta zdecydowanie miażdży, jednak dla tych, którzy Jagulatora polubili, inaczej nie warto tego odpalać. Owens dzisiaj to jeden z najlepszych wokalistów metalowych na świecie a tutaj zdecydowanie widać dlaczego. 8/10 w moim odczuciu to minimalna ocena dla tego albumu.