- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Beyond Dawn "Revelry"
Wyobraź sobie przez chwilę, że istnieje gdzieś świat pozbawiony jakichkolwiek emocji - szare, sterylne pustkowie, w którym dawno zapomniano o pojęciach takich jak miłość, nienawiść, nadzieja, strach, radość, wiara czy zazdrość. Wszystkie przejawy uczuciowego życia ludzkiego - czy to pozytywne, czy też negatywne - po prostu nie mają racji bytu, czyniąc z mieszkańców tegoż wymiaru wydrążone skorupy pozbawione sensu istnienia. Nie ma w nich miejsca na ból, refleksję czy radość - ich matowe twarze nie znają uśmiechu, ich serca wydają się być zastygnięte w bezruchu, a w ich oczach próżno szukać światełka życia. Ich domem - świat bez wschodów słońca, ich domem - egzystencjalna próżnia. Miejsce to, choć niewidoczne dla ludzkich oczu, naprawdę istnieje. Są chwile, gdy podświadomość szepcze nam, iż właśnie otarliśmy się o świat "ludzi wydrążonych" i tylko przeczucie podpowiada, że właśnie byliśmy o kilka kroków od przepaści. Po każdym randez-vous z "Revelry" mam wrażenie, że jestem kolejny krok bliżej...
Nigdy nie było mi dane odwiedzić Norwegii, ale z różnych faktów wnioskuję, że musi być to kraj niezwykły - szczególnie jego część znajdująca się w okolicach koła podbiegunowego. Twórczość norweskich artystów - czy to pisarzy (rewelacyjny Tarjei Vesaas), czy muzyków zawsze posiada jakąś niesamowitą otoczkę magii. Swoją drogą któż z was nie zna chociaż jednego norweskiego zespołu? Oprócz szeroko rozpowszechnionej i ogólnie znanej ( i szanowanej) hordy grup uprawiających black metal jest Norwegia domem artystów tworzących muzykę, którą najprościej chyba (choć wcale nie najtrafniej) scharakteryzować jako "alternatywa". Jeżeli mówią wam coś takie nazwy jak In the Woods..., The 3rd and the Mortal czy choćby Ulver (a konkretnie jego najnowsze dokonania), to doskonale wiecie, co mam na myśli. Istotą tej muzyki nie jest jakaś szczególna wirtuozeria - jest nią za to wprowadzenie słuchacza w nieznany dotąd świat, inny wymiar czasu, całkowicie abstrakcyjny, a jednak niepowtarzalny i nad wyraz piękny w swej naturze.
Podobne zjawisko generuje na "Revelry" norweski Beyond Dawn, który na swoim bodajże trzecim już wydawnictwie roztacza przed nami wizję krajobrazu dotkniętego wzrokiem mitycznego bazyliszka - krajobrazu dusznego, klaustrofobicznego i na zawsze zaklętego; królestwa narkomanów, dewiantów, załamanych psychicznie szaleńców i zwykłych szarych bezbronnych ludzi, którzy dotknięci zostali jakimś niesamowitym kataklizmem, ostatecznie pozbawiającym ich ostatnich skrawków nadziei. Głosem tych właśnie ludzi przemawia Espen Ingierd, który niczym nieuleczalnie chory człowiek rozważa nad sensem miłości i opuszczenia, poczuciem bezsensu życia, które nieuchronnie zbliża się ku końcowi. Narzędzie, jakim posługuje się on w celu opisania nieopisywalnego, jest zabójcze - jego wypruty z emocji głos w połączeniu z beznadziejnie pięknymi tekstami ma iście hipnotyzerską moc zniszczenia. Bardzo przyzwoicie i odpowiednio do nastroju brzmiące gitary tylko potęgują ten efekt, raczej stanowiąc tło dla duchowej apokalipsy, aniżeli wygrywając jakąś konkretną melodię. Sekcję rytmiczną porównać można do gigantycznego łańcucha trzymającego na uwięzi bestię, chociaż ta zrywa się z okowów od czasu do czasu i pozwala sobie nieźle poszaleć. Jeżeli przyprawimy to jeszcze szczyptą elektronicznych sampli (stosowanych z umiarem i schowanych gdzieś pomiędzy rzężeniem gitar), osiągamy przedsionek otchłani. W jej głębię ostatecznie posyła nas... sekcja instrumentów dętych (!!!), która nie wiedzieć czemu kojarzy mi się raz to ze złowrogim zawodzeniem alarmu rozbrzmiewającego nad ewakuowanym miastem, a innym razem ze złowrogim świstem bomb zrzucanych nań przez dudniące jak puzon bombowce. Środki używane przez Norwegów są proste, ale skuteczne - nikt tu nie sili się na wirtuozerię, nikt nie wybiega przed szereg. Z jednej strony możemy zostać powitani przez ścianę współgrających perfekcyjnie instrumentów wgniatających skutecznie w podłoże, z drugiej zaś - urzeczeni wyciszoną melodią, która prędzej czy później i tak nabierze energii. Po pewnym czasie zaczynamy rozumieć przekaz, jaki niesie ze sobą "Revelry" (tytuł płyty jak najbardziej zwodniczy i ironiczny - śladu imprezy tu nie uświadczysz) i zaczynamy doszukiwać się na płycie śladów emocji... choć to jedynie iluzja. Po prostu dochodzi do momentu, w którym pustka okazuje się być bardziej intrygująca niż jakiekolwiek emocje. I wpadamy w otchłań po sam czubek głowy...
Nie chcę bawić się w rozbieranie twórczości Beyond Dawn na czynniki pierwsze. Czuję, że i tak powiedziałem o jedno słowo za dużo, ale jak tu przejść obojętnie obok muzyki takiej, jaką zawarto na "Revelry"?! Można ją odrzucić, można w niej dostrzec wiele już za pierwszym razem - cokolwiek, ale warto byłoby chociaż raz wysłuchać albumu w całości. Nie ukrywam, że jest to muzyka trudna w odbiorze i wymaga od słuchającego nie tylko zaangażowania, ale także odpowiedniej atmosfery (jeżeli macie "doła", to posłuchajcie tej muzyki - jej przewrotny charakter udowodni wam, że jeszcze nie jest tak źle, bo... może być o wiele gorzej!). I piszę te słowa z pełną świadomością, gdyż dla mnie jest to jedna z czołowych pozycji w prywatnej płytotece. A towarzyszy mi już od około pięciu lat z objawami cyklicznego upominania się o kolejną dawkę. Cudowna muzyka! Polecam! (Uzależnia!!!).
P.S. Zachęcam do odwiedzenia oficjalnej strony zespołu Beyond Dawn - można z niej pobrać bodajże po dwa utwory z każdej płyty, co pozwoli wam zorientować się co nieco w klimatach i kierunku rozwoju obranym przez zespół. No i przybliży wam skądinąd ciekawą historię tego bandu.