- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Bethzaida "Nine Worlds"
Po raz pierwszy z Bethzaidą, a dokładniej z utworem "Frozen Wastes", zetknąłem się już pod koniec ubiegłego roku, przesłuchując jakieś odsiewy u kumpla, ale do niedawna w ogóle nie mogłem skojarzyć tego zespołu z tym kawałkiem. Wszystko się zmieniło, gdy w moje chciwe łapska wpadł ich debiutancki album, zatytułowany podobnie jak drugie demo - "Nine Worlds". Grany przez Bethzaidę atmosferyczny dark metal, dosłownie powalił mnie na kolana i od tamtego czasu, kaseta na stale zadomowiła się w moim wiochmenie.
Zawsze byłem kiepski w szufladkowaniu czegokolwiek, ale wydaje mi się, że najlepszym określeniem muzyki Bethzaidy byłby chyba dark metal, przesiąknięty domieszką blacku, a momentami nawet deathu. Dominują raczej wolne i średnie tempa, ale w szybszych partiach zespół radzi sobie także wyjątkowo dobrze (np. w otwierającym album "Dawn (Part II)"). Zachwyca szczególnie wokal - czysty i czytelny, ale nie pozbawiony charakterystycznej ostrości. Lars potrafi śpiewać bardzo spokojnie ("Frozen Wastes"), ale potrafi też solidnie drzeć ryja ("Dividement"). W jednej z recenzji w jakimś zinie spotkałem się ze stwierdzeniem, że wokalista ma podobny głos do Martina Walkyier ze Skyclad - nie wiem ile jest w tym prawdy, ale skoro padło takie stwierdzenie, to chyba rzeczywiście tak jest. Lars, oprócz zapodowania tekstów, zajmuje się także grą na flecie - o profesjonalności tego człowieka jako flecisty nie ma co za dużo pisać, wystarczy przez chwilę posłuchać "Frozen Wastes", aby być naprawdę pełnym podziwu. Flet przewija się praktycznie przez wszystkie utwory - to właśnie dzięki niemu, Bethzaida osiąga tak niesamowity i oryginalny klimat. Zespół całkowicie wystrzegł się używania klawiszy i w sumie to chyba lepiej, dzięki temu nie brzmi jak kolejny klon Dimmu Borgir. Na pochwałę zasługuje także jakość nagrania - pełen profesjonalizm, produkcja na medal, wszystko dobrze słychać, nic nie ginie w potoku dźwięków, co często zdarza się debiutantom.
Już dawno nie słuchałem zespołu, który przekonałby mnie do siebie równie szybko, co Bethzaida. Wystarczyły dwa pierwsze kawałki, żebym był kupiony, a przecież album zawiera jeszcze osiem równie porywających kompozycji. Właściwie to już sam nie wiem, czy ich sukces tkwi w melodyjności "fujarki", ciężkich riffach, czy też w niesamowitym wokalu. W każdym bądź razie polecam tę płytę każdemu, kto w zalewie blekowych kapel szuka trochę różnorodności, mroku i atmosfery (choć mówią, że atmosfera najważniejsza w toalecie)...
Faworyty: "Dividement", "Frozen Wastes", "Forever Night", "1349".