- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Behemoth "Demigod"
Człowiekowi, który z muzyką Behemoth po raz pierwszy spotkał się w 1992 roku, kiedy to jako nastoletni szczeniak wsłuchiwał się w demo "Endless Damnation", trudno ze szczerym uznaniem nie patrzeć na drogę, jaką zespół ten przebył przez 12 lat swego istnienia. I nie dziwi tu tyle sama metamorfoza, bo przecież grup ją przechodzących można wskazać bez liku, a konsekwencja, z jaką Nergal i spółka kroczą do przodu. Każde wydawnictwo trójmiejskiej ekipy jest logiczną kontynuacją swego poprzednika, rozwinięciem zawartej w niej myśli, kolejnym ogniwem ewolucji pomiędzy beznadziejnej jakości black metalem i leśnym kamuflażem a plującą siarką i nienawiścią, diabelnie precyzyjną deathmetalową machiną, wspartą imagem rodem z "Hellraisera" i cyberpunkowej literatury. "Demigod" nad wyraz dobitnie udowadnia, że warto było czekać, aż Nergal ostatecznie przejrzy spod szyszaka na oczy. Pozostaje tylko pytanie czy tym razem Behemoth nie stawia sobie poprzeczki zbyt wysoko?
"Demigod" to dzieło kompletne. Łącząc w sobie technikę i harmonie znane z płyt Morbid Angel, dzikość wczesnych nagrań Deicide, nieokiełznaną brutalność Immolation i spajając wszystko w jedną całość klimatem Nile, krążek ten nie pozostawia cienia wątpliwości, że Behemoth należy postawić w jednym rzędzie z największymi tuzami gatunku, a samą płytę uznać jednym z najważniejszych wydarzeń na deathmetalowej scenie początku XXI wieku. Długo można by tu pisać o kapitalnym brzmieniu wykreowanym w Hendrix Studio przez Arka Malczewskiego, "odhumanizowanych", ponakładanych na siebie ścieżkach wokalnych, prawdziwej perkusyjnej nawałnicy zgotowanej przez Inferno, gościnnym udziale Karla Sandersa z Nile i jego rozedrganej solówce w "XUL", intrygującym koncepcie okładki oraz innych aspektach tego albumu. Obawiam się tylko, że rozpłynąłbym się w samych superlatywach. Zostańmy więc przy tym, że "Demigod" to dzieło kompletne. I tyle.
Ten album chwyta najpierw za jaja a później za serce. Oj będzie się liczył i będzie doceniany
Materiały dotyczące zespołu
- Behemoth