- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Bathory "Requiem"
Wydawało się, że po wydaniu "Twilight of the Gods" nie usłyszymy już więcej o Bathory. Quorthon twierdził, że jest to nieodwołalnie ostatni album grupy. Czas zweryfikował jednak te plany: solowy "Album" lidera Bathory sprawił, że Quorthon znowu zapragnął grać metal, a z kim mógłby to robić lepiej niż ze swoim głównym zespołem?
"Requiem" nawiązuje w prostej linii do debiutanckiego "Bathory". Oferuje niesamowicie szybką muzę, przesiąkniętą dawką jadu, która z powodzeniem mogłaby starczyć na kilka innych albumów. Proste riffy zagrane zostały z ogromną energią. Doprawdy trudno uwierzyć, iż zrobił to ten sam człowiek, który stworzył takie dzieła jak "Hammerheart", czy wspomniany na początku "Twilight of the Gods". Nawiązań do debiutu jest mnóstwo. Dziewięć kawałków, trwających łącznie niespełna pół godziny, podobnie zaaranżowane bębny, te same wściekłe gitary i to co cieszy najbardziej - jadowity wokal, który jednak na "Requiem" wypada bardziej złowieszczo. W porównaniu z poprzednimi płytami, ogromne zmiany zaszły w sferze tekstowej. Quorthon śpiewa o naszej rzeczywistości, wojnach, ale głównym tematem płyty stała się religia, której na "Requiem" najbardziej się dostało. Antychrześcijańskie pieśni, pełne bezkompromisowych bluźnierstw doprowadziły do tego, że wszystkie teksty z tej płyty zostały po prostu ocenzurowane. Podobne problemy miał kiedyś Dimmu Borgir z utworem "Tormentor of the Christian Souls", ale przy lirykach z "Requiem", "Tormentor..." to wierszyk dla dzieci...
Na tym krążku nie ma słabych numerów. Ale są z pewnością takie, które przewyższają inne. Do tej grupy można zaliczyć "War Machine", z zajebistymi syrenami alarmowymi w tle, najbardziej chyba bluźnierczy "Pax Vobiscum" z tekstem odnoszącym się do postaci Jezusa, a także finałowy "Apocalypse", w którym Quorthon wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności wokalnych (wyryczał go tak, jakby nie miał już nadziei na lepsze jutro).
To naprawdę doskonały album, agresywny i nie pozostawiający złudzeń, kto naprawdę przewodzi szwedzkiej scenie. Quorthon jest artystą wyjątkowym, potrafi stworzyć piękne, epickie albumy ("Hammerheart"), ale potrafi też przypierdolić tak, że wióry lecą. Ta płyta uwalnia ukryte pokłady agresji, to viagra na złe samopoczucie, znakomicie nadaje się też na wszelkiego rodzaju głośne imprezy. Polecam!
"Holy Jesus, fuckin' Christ, forgive my fuckin' head! It's full of doubts and questions, did you really raise the dead?"
Materiały dotyczące zespołu
- Bathory