- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Ashes Divide "Keep Telling Myself It's Alright"
Ashes Divide to nowy zespół Billy'ego Howerdela. Nazwisko zapewnie niewiele mówi, ale gdy powiem, że człowiek ten był mózgiem A Perfect Circle (tak, Billy, a nie - jak powszechnie się twierdzi - Maynard James Keenan), to już wszystko jasne. O jego solowej płycie mówiło się przynajmniej od trzech lat, wreszcie 8 kwietnia 2008 trafiła na półki sklepowe.
Już przy pierwszym kawałku słychać, że robił to człowiek związany z A Perfect Circle - nie ma mowy o żadnych zrzynkach, ale nad płytą unosi się podobny klimat i jest ona w podobny sposób piękna, co dzieła poprzedniej formacji Billy'ego. I tak mamy tutaj klimatyczne, gitarowe przeboje - otwierający album "Stripped Away" czy singlowy "Enemies". Najważniejszą rolę odgrywają jednak ballady. "Denial Waits" to urzekające swoją melancholijną atmosferą cudeńko z pełnym energii refrenem - warto wspomnieć, że jego współkompozytorką jest ex-basistka A Perfect Circle, Paz Lenchantin. W podobnych klimatach utrzymany jest akustyczny "Forever Can Be", lecz najbardziej poruszającym momentem krążka jest "Too Late" (tutaj z kolei swoje dwa grosze dorzuciła Johnette Napolitano). Wokal Billy'ego budzi tu jeszcze więcej emocji, niż w pozostałych utworach, nie sposób też nie zachwycić się przepięknymi atmosphericsami w tle.
Na pierwszy singiel wybrano utwór "The Stone" - bardzo słusznie, bo kawałek faktycznie zapada w pamięć i nie jest tak posępny jak zdecydowana większość materiału na "Keep Telling Myself It's Alright". Do najmroczniejszych fragmentów płyty zaliczyć można fortepianową miniaturę "A Wish" wraz z jej rozwinięciem w postaci wręcz sakralnie brzmiącego "Ritual", a także zamykającą krążek balladę "Sword", która z jednej strony koi ciepłym brzmieniem skrzypiec, z drugiej zaś tnie bezlitośnie riffami niczym tytułowy miecz. Doskonała kompozycja na zakończenie tego albumu.
Niestety, pośród tych wszystkich perełek znalazły się też dwa ewidentnie odstające utwory - "Defamed" i "The Prey". Ot, proste gitarowe piosenki, pozbawione wyszukanego klimatu czy pomysłu. Warto też wspomnieć, że na niektórych edycjach płyty umieszczono bonusy w postaci remixów Danny'ego Lohnera (który również jest współproducentem płyty) - jego akustyczna wersja "Denial Waits" przewyższa nawet oryginalną, czego już niestety nie można powiedzieć o bardziej agresywnym mixie "Sword".
Ashes Divide na pewno spodoba się wszystkim fanom A Perfect Circle - jest to co prawda nieco inna muzyka, lecz prezentująca podobny rodzaj wrażliwości. Także wokal Billy'ego wielokrotnie zbliża się do niektórych barw Keenana, chociaż jest zdecydowanie łagodniejszy. Zresztą, na płycie pojawia się również Keenan, ale nie Maynard, a jego trzynastoletni syn Devo, który zagrał na wiolonczeli.