- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: ASG "Blood Drive"
"Jesień, Kochana, idzie jesień...
Z jesienią idą barwy złote.
I tak się na tę jesień cieszę,
Bo z dawna na nią mam ochotę"
Spoko, spoko. Nie jest to fragment tekstu jednej z piosenek zawartych na płycie o której dziś napiszę. To kilka wersów pewnego jesiennego wiersza, które luźnymi skojarzeniami spasowały mi jak trzeba do albumu "Blood Drive" zespołu ASG.
ASG to kapela z amerykańskiej Północnej Karoliny założona w 2001 roku. "Blood Drive" jest już piątym długograjem Amerykanów. Podobnie jak poprzedni - został nagrany z pomocą producenta Matta Hyde'a (m.in. Slayer i Children Of Bodom). Kwartet porusza się ogólnie rzecz biorąc po stonerowych orbitach rocka i metalu... dobra, starczy suchych faktów. Skierujcie teraz wzrok na okładkę tego albumu. Kiedy wasze kowadełka, młoteczki itd. zaczną wibrować, gdy z głośników dobiegać będzie muzyka z tej płyty, jeszcze lepiej zrozumiecie, skąd na jesienną poezję mnie wzięło.
Posłuchajcie tych gitar rozbłyskujących dogorywającym światłem. Poczujcie ten bas, który tętni niczym mineralwasser gdzieś pod Cieplicami Śląskimi. A ten zapach wędzonki z szopy dobiegający... to tam pewnie bębny nagrywali. Nad tym wszystkim unosi się wielopiętrowy wokal Jasona Shi. Trudno uwierzyć, że jeden człowiek śpiewa na całej płycie. Gość ma głos gdzieś między Perrym Farrelem (Jane's Addiction) a Sullym Erną (Godsmack), do tego wrzasnąć też potrafi.
Nie jest to taki stoner na maksa, w którym wszyscy upaleni jadą nie wiadomo gdzie. Słychać tu świadomą zabawę możliwościami, jakie daje rockowy kwartet z dwiema gitarami. Weźmy np. kawałek "Scrappy's Trip", w którym jest trochę niby rozgardiaszu, bo to granie niedaleko od progrockowego rozbuchania, ale z punkowo zadymionym charakterem i błyskotliwymi gitarami. Kiedy trzeba, to ASG potrafią ograniczyć swą siłę rażenia, aby wyeksponować swobodnie melodie. Takie coś słychać w dwóch magicznych utworach: "Blues For Bama" oraz "Good Enough To Eat". Mamy tu smutek, który nie smuci, czy jakoś tak... nie wiem, trudno oddać słowami piękno tych dźwięków. Czadu też nie brakuje. Już otwierający album kawałek "Avalanche" pokazuje potencjał mocy, a moment wspinania się drugiej gitary to jednym słowem odlot. Na koncerty też się nada muza z tej płyty. Na przykład "Stargazin" nie dość, że potrafi rozruszać, to zawiera spokojniejszy fragment, na bazie którego zespół mógłby trochę poimprowizować na żywo, jeśli tylko będzie miał ochotę.
ASG na albumie "Blood Drive" to już liga mistrzów stonerowego grania. Niechby wszystkie refreny wpadały w ucho tak łatwo, jak ten z kawałka tytułowego, to byłoby pozamiatane. Cholera, tak grają, że jak wygram w totka, to pojadę do tej Północnej Karoliny zobaczyć jak tam jest.
Materiały dotyczące zespołu
- ASG