- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Arena "Immortal?"
"Immortal?" to tytuł nowego krążka progresywnej grupy Arena. Po kilku miesiącach doczekaliśmy się prezentu od zespołu. A prezent ten jest naprawdę przedniej jakości. Tak to zazwyczaj bywa, kiedy na wspólne granie decyduje się pięciu mistrzów w swojej profesji.
Skład Areny od poprzedniej płyty "Visitor" nieco się zmienił. Przybyło trzech nowych, rewelacyjnych muzyków. Pierwszym z nich jest Rob Sowden - wokal, drugim - John Mitchell, a trzecim basista Ian Salmon. Połączenie trzech nowych z dwoma pozostałymi stałymi filarami zespołu (na klawiszach - Clive Nolan i najstarszy z piątki perkusista - Mick Pointer), możemy podziwiać na nowym wydawnictwie Areny. Jest istotnie czego posłuchać. Wydawnictwo to jest wspaniałe, jeśli chodzi o materiał dźwiękowy, nie znajdziemy na niej żadnego niepotrzebnego dźwięku.
Tak do końca nie wiadomo dlaczego "Immortal?", ale w jednym z wywiadów, Nolan wyznał, że postanowili dodać do słowa "nieśmiertelny" znak zapytania, ponieważ wiele grup przed Areną użyło takiej nazwy!
No cóż, co znajdziemy na płycie?
"Chosen" - tak nazwano się pierwszy utwór. Bardzo dostojny kawałek, z melodyjnym, rytmicznym, ale także drapieżnym refrenem, stanowiący wstęp do całości. Przez niektórych uważany za najlepszy na płycie, lecz dla mnie jest zbyt nowoczesny, jeśli chodzi o formę i treść, jak na zespół, grający muzykę z pod znaku art-rocka. Utwór drugi, "Waiting for a Flood", jest czymś w rodzaju lekkiej, łatwej i przyjemnej balladki z progresywnym charakterem, która porusza nas swoją ukrytą prostotą. Numer trzy, to prawdziwa perełka wśród wszystkich piosenek na płycie, ale także w ogóle, w całej dotychczasowej dyskografii Areny! Na tenże utwór, należy szczgólnie zwrócić uwagę. Dlaczego? Już dawno nie słyszeliśmy tak CUDOWNEJ kompozycji i tak CUDOWNYCH partii gitarowych, wykonywanych z niekłamaną głebią, wywodzącą się prosto z duszy Johna Mitchella!
"The Butterfly Man" to popis Johna. Niektóre momenty pokazują wszystko, co potrafi, a może nawet więcej. W rozwinięciu czuję ciarki, przechodzące po plecach, spowodowane głębią dźwięku gitary Mitchella. Można odnieść wrażenie, że gitarzysta stoi przed nami ze swoim instrumentem. Jedyny minus tego utworu to jego długość i rozbudowana forma. Kilka nowych, równie ciekawych fragmentów spowodowałyby zwiększenie dynamiki całości i wzbogaciłyby go. "The Butterfly Man" został uznany przez fanów, odwiedzjących witrynę internetową Areny, za najlepszy kawałek na krążku!
Niezbyt wiele ciekawostek kryje się pod "strasznym" tytułem "Ghost in the Firewall". W utwór ten wkomponowano kilka ciekawych i nowych dźwięków, dzięki którym całość zyskała w moich oczach i uszach, ale nie na tyle, żeby zasługiwała na wiele pochwał. Piosenka ta jest chyba najmniej udaną częścią "Immortal?". Piąty "Climing the Net" jest równie ciekawy co "The Butterfly Man". Tym razem jednak jest to popis "cichego" jak dotąd Clive'a Nolana. Przedstawienie zaczyna się już na samym początku, kiedy to porywająca talentem i wyobraźnią mistrza "kompozycja klawiszowa" powala z nóg optymizmem tryskającym z każdego dźwięku. Do tego bas Iana Salmona, perkusja Pointera, wokal Roba Sowdena, no i gitara Johna stworzyły naprawdę dobry, bardzo dynamiczny i żywiołowy, progresywny utwór. "Moviedrome", 21-minutowa suita, która miała być flagowym kawałkiem płyty, okazała się bardzo dobrym "pomnikiem" umiejętności muzyków zespołu. "Moviedrome" to utwór przereklamowny, naciągnięty treścią do oporu, a chwilami nawet nudzący. Można wyróżnić w nim trzy części, których połączenia ze sobą są zbyt chaotyczne. Może jako całość nie jest to rewelacja, ale pojedyncze części robią dobre wrażenie. "Moviedrome" jest także przykładem na znakomitą współpracę wszystkich członków zespołu. W ciągu 21 minut pokazali nam to wszystko, co umieszczono na krążku. Trochę zbyt rozbudowany, ale naprawdę niezły utwór, obfitujący w wiele progresynych zmian "akcji". Słuchanie ostatnich momentów albumu spędzimy przy "Friday's Dream". Jest to piękna, prawie akustyczna piosenka, stanowiąca prawdziwy kontrast, do poprzednich kompozycji, a także będąca dobrym zakończeniem nowego krążka Areny.
W ten sposób kończy się "Immortal?". Płyta, która stała się szansą na lepszą (nową), własną muzykę tego zespołu. Miejmy tylko nadzieję, że wyznaczona nowym albumem droga Areny będzie szeroka i długa. Pozostaje nam teraz tylko czekać na koncert, a potem... na to, co powie sąsiad zza miedzy - Pendragon!
Materiały dotyczące zespołu
- Arena
Pozdrawiam