- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Arena "Contagium"
Nareszcie, po "Contagion" i "Contagious", przyszedł czas na zakończenie wielkiej opowieści. W recenzjach poprzednich części trylogii Areny słowem nie wspominałem o okładkach zdobiących poszczególne wydawnictwa. To milczenie należy wreszcie przerwać, bo grzechem byłoby pominięcie grafiki "Contagium". Mistrzowski kontrast, jaki widzimy pomiędzy pierwszym a drugim planem, możemy interpretować, jako alegorię do całej trylogii "Contagion". Krótkie, schematycznie rozpisane utwory stanowią tylko przykrywkę, pierwsze wrażenie. Ich piękno i geniusz dostrzegamy dopiero zanurzając się trochę głębiej. I myślę, że podobnie jest z okładką "Contagium". Wpatrzcie się...
Po raz kolejny, liczba utworów to absolutne minimum. Trzy kompozycje oraz jeden bonus. Istny kosmos...! Wciąż jestem zdania, że dodatkowe EPki zespół mógł wypuścić jako jeden album (z okładką "Contagium" oczywiście), który przestałby stanowić pozycję wyłącznie dla fanów. Jednak, "byznes is byznes", co oczywiście odbije się na ocenie. Ale do rzeczy!
"On the Edge of Despair" zaczyna się typowo dla wcześniejszych płytek, płynnie przechodząc do akustycznego motywu zawierającego także refren. Kompozycja na poziomie, mija szybko, świetnie rozgrzewając przed "March of Time". To utwór lirycznie kończący opowieść "Contagion" (na samiuśki koniec oczywiście doświadczymy kawałka instrumentalnego). Co ciekawe, stylistycznie nie przypomina materiału z poprzednich płyt. Rozkręca się powoli, mieszając klimaty akustyczne i typowo "arenowskie", aby poruszyć świetnym zakończeniem i słowami tak gorzko zaśpiewanymi przez Roba Sowdena:
"Let the days and years erase me
Let life go by, decay the signs, and fade me from this world"
No i "Confrontaton" to, nareszcie, kolejny pokaz umiejętności Johna Mitchella i Cliva Nolana. Jakoś ich muzycznych dyskusji brakowało dotychczas na "Contagium". I tak, stanowczo za szybko, atakuje nas bonus - remiks utworu "Salamander", wypadający jednak słabiej niż remiks "Witch Hunt" na "Contagious". Za to wciąż można przy nim tańczyć...
Na "Contagium" spadł problem "syna Billa Gates'a", musiał utrzymać zbyt wysoki poziom, wyznaczony przez poprzednie albumy i trochę się przy tym ugiął. Z całą przykrością muszę stwierdzić, że jest to pozycja wyłącznie dla fanów. Mimo tak pięknej okładki.
Materiały dotyczące zespołu
- Arena