- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Arena "Contagious"
I udało się. "Contagion" osiągnął pożądany sukces. Nic więc nie stało na przeszkodzie, aby jego historię poszerzyć o dwie EPki. "Contagious" jest pierwszą z nich. Oczywiście, jak na Arenę przystało, muzyczna zawartość jest napakowana do granic możli... Zaraz, zaraz! Co to...? Dwadzieścia jeden minut muzyki...?! I ja za to zapłaciłem pięć dych?! O jedną mniej, niż za "Contagion"...?!
(dłuższe milczenie)
No tak, wyszło szydło z worka. Panowie, maskując się kilkoma multimedialnymi dodatkami (o których wspomnę nieco później), wydali dwie króciutkie EPki w cenie normalnych studyjnych albumów. Niby zagranie całkiem normalne... Ale czy nie można było wydać jednej płyty zawierającej utwory z "Contagious" i "Contagium"? Załamuję ręce.
Przejdźmy jednak do najważniejszego aspektu każdego wydawnictwa - utworów. EPkę otwiera "Vanishing Act", instrumentalna kompozycja utrzymana w typowych dla "Contagion" ramach. Przez pierwsze trzy minuty zwodzi nas John Mitchell, wyciskając z gitary ostatnie soki, pod koniec ustępując miejsca Clive'owi Nolanowi, który tworzy jeden z najpiękniejszych momentów klawiszowych w całej trylogii. "Vanishing Act" uważam za utwór lepszy od wszystkich znajdujących się na "Contagion" instrumentalek.
"I Spy" to ukłon w stronę fanów "Immortal?". W tej nastrojowej kompozycji patetyczny śpiew Roba Sowdena dwukrotnie przerwany zostaje niesamowitymi solówkami Mitchella. Poczuć się przy nich można niczym podczas słuchania "The Butterfly Man" (odsyłam do odpowiedniej recenzji). Całość idealnie uzupełnia Clive Nolan z poruszającym podkładem klawiszowym w tle. Zdecydowanie najlepszy kawałek na "Contagious".
Emocje opadają przy tytułowym "Contagious", drugim utworze instrumentalnym. Nieco męcząca partia basu i klawiszy nie umilają dostatecznie oczekiwania na gitarowe popisy, które, po raz kolejny (zaprawdę powiadam Wam, John Mitchell jest mistrzem w swoim fachu), wgniatają słuchacza w fotel. Pozytywnie, ale bez uniesień.
"Contagious" zamyka "The Hour Glass" - akustyczna ballada. Z wiadomych przyczyn należy ona do głosu Roba Sowdena. A ten nie zawodzi, widać po "Contagion" nie osiadł na laurach - wciąż w śpiew wkłada całą swoją duszę. Wyciszający się stanowczo zbyt szybko "The Hour Glass" przemienia się w remiks "Witch Hunt" z poprzedniego wydawnictwa. Bonus ten wypada świetnie, nigdy nie sądziłem, że przy Arenie można tańczyć...
Na "Contagious" znalazło się kilka multimedialnych dodatków (wygaszacz ekranu, teksty, galeria zdjęć...), z których najlepiej wypada filmik z wykonanym na żywo "Skin Game". Szkoda tylko, że jeszcze w tym samym roku Arena wydała kocertowe DVD, gdzie również załapał się ten utwór.
Podsumowując, "Contagious" to bardzo dobra EPka, przeznaczona jednak wyłącznie dla fanów zespołu. Ci nie będą mieli wyrzutów sumienia płacąc tak wygórowaną cenę za dwadzieścia jeden minut nowego materiału. Cała reszta, czyli większość z Was, drodzy Czytelnicy, powinna zainteresować się albumem "Contagion" - do dziś niepokonanym.
Materiały dotyczące zespołu
- Arena