- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Arcturus "Arcturian"
W 2015 roku metalowy zespół Arcturus powrócił na Ziemię z gwiazdozbioru Wolarza z nową płytą, zatytułowaną "Arcturian". Losy kapeli są zakręcone, jak jej muzyka. Pozwolicie, że wspomnę tylko kilka faktów. Poprzednia płyta Norwegów, "Sideshow Symphonies", była wydana w 2005 roku. Później ogłaszali koniec działalności, następnie wznawiali swoje istnienie i grali pojedyncze koncerty. Steinar "Sverd" Johnsen, spiritus movens grupy, zapowiadał nagranie nowego albumu. Słowem byli, a jakoby ich nie było.
Apetyt na posłuchanie nowych nagrań był wielki, bo przecież ten metalowy band każdą dotychczasową płytę wydał inną, a jednocześnie potrafił zachować własny niepowtarzalny styl. A jakie wrażenia po przesłuchaniu "Arcturiana"? Od początku rozpoznaję Arcturusa, bo w estetyce dużych zmian nie ma. Płyta jest tym razem mniej metalowa, więcej w niej elektronicznego brzmienia. Nadal bywa mrocznie, ale daje się wyczuć również to charakterystyczne dla kapeli wesołkowate podejście do tematu tworzenia sztuki. Jak zwykle muzycy potraktowali nagranie płyty profesjonalnie. Zresztą pracowali od 2011 roku w studio gitarzysty Knuta Magne Valle.
Zapoznając się z "Arcturian" od razu zwróciłem uwagę na dynamiczne kompozycje metalowe, które zresztą bardzo przypominają dotychczasowe dokonania, szczególnie z poprzedniej płyty, pt. "Sideshow Symphonies". Niestety utwory z przewagą elektroniki mają mniej tej kosmicznej aury oraz pewnej pompatyczności, które słyszeliśmy w takim "Ad Astra" na "La Masquerade Infernale". Za to przez cały album przewija się dużo orientalnych melodii generowanych przez Sverda, co też jest charakterystyczne dla Arcturusa. Teksty mają zwykle kosmiczną tematykę, co zbytnio nie dziwi.
Płyta zaczyna się przebojowo od "The Arcturian Sign", czyli mocne symfoniczno - metalowe wejście, a właściwie to wesoła ekipa zmierza statkiem kosmicznym w stronę słuchacza, który zna jej dotychczasowe dokonania. Wyśpiewany tekst, gitarowa solówka, zmiany tempa. To bardzo udana kompozycja, która pewnie zagości na stałe w repertuarze koncertowym grupy. Następny "Crash Land" również trzyma poziom. To nawet rodzaj ballady, a przynajmniej utwór bardziej rockowy niż metalowy lub elektroniczny. Kolejny "Angst" to już klasyczny metalowy "blackturus". Dynamiczny symfoniczny utwór z norweskim tekstem. Zmiany tempa oraz energetyczne szaleństwo powodują, że strach zagląda słuchaczowi w oczy. Następnie na płycie zaczyna dominować spokojniejsza elektronika, czyli "Warp". Dalej symfoniczno - rockowy "Game Over". Później wychwalany w niektórych recenzjach "Demon". Jak dla mnie ma świetny wstęp, zaczyna się nieźle rozwijać, by cały urok poprzedniej chwili zabić piskliwym zakończeniem. No dobrze, zaczęło się od pomruków, więc może ten kontrast się komuś spodobał. Później udany "Pale" z symfonicznym wstępem, czyli powrót do mocniejszego grania. Przejażdżka na kwasie w "The Journey" utrzymanym w triphopowym klimacie. "Archer" to kolejny symfoniczno - metalowy "blackturus", który mógłby znaleźć się na "Sideshow Symphonies". Kończący płytę "Bane" ma metalowy wstęp, po którym dostajemy dużą porcję elektroniki z krótką wstawką skrzypiec.
Zdecydowanie nie polecam wersji dwupłytowej z bonusowymi remiksami kompozycji z pierwszego krążka, bo zespół momentami zwyczajnie na dodatkowym CD przekombinował. Bliżej tu do wymyślnych remiksów z płyty "Disguised Masters", co oznacza jeszcze większe pomieszanie różnych stylów muzycznych. Utwory czasami brzmią jak słaby industrial lub niemieckie techno.
Wokalista Simen "ICS Vortex" Hestnaes dobrze spisuje się na tej płycie, ale mam pewne zastrzeżenia. Najbardziej lubię albumy Arcturusa z Kristofferem "Garm" Ryggem jako wokalistą, ale "ICS Vortex" już na "Sideshow Symphonies" pokazał, że dobrze dopasował się do kapeli. Na "Arcturian" jeszcze bardziej zmanierował swój wokal - tak, że w wysokich rejestrach jest często piskliwy, co mi osobiście czasami przeszkadza.
Zdecydowanie mniej jest gitarowego grania. W mocniejszych utworach gitara nadal rządzi, ale częściej na płycie jest tylko uzupełnieniem. Doliczyłem się tylko czterech solówek, które raczej próbują przedzierać się nieśmiało na pierwszy plan.
Długo zastanawiałem się, czy ocena 8 dla "Arcturian" nie jest zbyt wysoka. Płyta nie przekonuje mnie tak, jak wszystkie poprzednie wydawnictwa studyjne, z których każde było niepowtarzalne i wyjątkowe. Właściwie "Arcturian" przypomina o istnieniu zespołu, ale nie wnosi zbyt wiele nowego brzmienia do jego dyskografii. Chciałbym przecież dzieła na poziomie "La Masquerade Infernale", ale takie płyty nagrywa się raz w karierze zespołu. Zapewne "Arcturian" nie spodoba się wszystkim słuchaczom, a przynajmniej nie przy pierwszym przesłuchaniu. Ale z drugiej strony to muzyka awangardowa i dostaliśmy ciekawą płytę tego przedziwnego bandu.
A 'Arcturian' jest trochę przekombinowany, mniej spójny niż poprzednie płyty.
Materiały dotyczące zespołu
- Arcturus
Na Acturian gość próbuje w każdej sekundzie udowodnić jaki jest cudowny, jak wysoko potrafi i tak dalej - a brzmi jak wściekła baba