- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Arallu "Satanic War In Jerusalem"
Musząc zmierzyć się z płytą zatytułowaną "Satanic War In Jerusalem" i materiałami promocyjnymi, w których popełniający to wiekopomne dzieło muzycy posuwają się do stwierdzeń, jakoby zmuszeni byli do "szerzenia prawdziwego bliskowschodniego, mezopotamskiego ducha od bram Jerozolimy aż po bramy piekła", ma człowiek ochotę skwitować całość w dwóch krótkich, a treściwych słowach. Życie płata jednak czasem figle, zaskakując w najmniej spodziewanych momentach. Arallu, niestety, niczym zaskoczyć nie potrafi. Przeciwnie - jest do bólu wręcz przewidywalne, a "Satanic War In Jerusalem" nie mając poza prymitywnym, na swój sposób ekstremalnym black/thrash metalem praktycznie nic do zaoferowania, nie potrafi na dłuższą metę zaintrygować bardziej wymagającego słuchacza.
Oldschoolowi metalowi puryści zapewne spojrzą na ten krążek nieco łaskawszym okiem, bo - przyznać to trzeba - ognia piekielnego i siarki na nim nie brak, a i znajdzie się dodatkowa zachęta w postaci covera "Evil Has No Boundaries" Slayera. Założę się natomiast, że i oni dużo chętniej sięgną po "Skullfucking Armageddon" Impiety czy "Armies of Charon" Sathanas. I pewnie gdybym płyt tych nie miał, to bym sobie raz na jakiś czas, tak dla dochamienia, Arallu włączył.
"Satanic War In Jerusalem" to absolutna trzecia liga, jasno to powiedzmy, ale fajnie się tego słucha.
Materiały dotyczące zespołu
- Arallu